Skip to content

Krzyk zawsze jest formą obrony

  • metafizycznie o życiu

📅 21.01.2024

Krzyk jest zawsze formą obrony. Często nieuświadomioną. Mogłoby się wydawać, że podniesionym głosem ktoś atakuje, a tak naprawdę za wszelką cenę chroni tę część siebie, która najmocniej boli. Ja także krzyczałam, ale dopiero dziś rozumiem, że nie miało to nic wspólnego ze stawianiem granic czy asertywnością.

Ja już nigdy

Im pewniej siebie mówiłam "ja już nigdy", tym bardziej chciałam w sobie zagłuszyć ten cichutki szept, nieśmiało zastanawiający się co by było, gdyby jednak. Im głośniej krzyczałam wszem wobec, tym większej pewności nabierałam, że mu nie ulegnę. Bo jeśli ogłoszę przed światem, to z przyzwoitości będę się trzymać dokładnie tej wersji. Żeby w oczach ludzi nie wyjść na hipokrytkę. Ale prawda o nas samych za nic ma opinie innych.

Mogłam udawać przed światem, ale siebie samej nie oszukam. Już nie. Kiedyś tak. Byłam mistrzynią w negowaniu tego, o co wołały ciało, umysł i serce. Zawsze trzymałam się jednej wersji. Jakby przyznanie przed sobą, że zmieniłam zdanie, oznaczało niewybaczalną zdradę.

Tak bardzo bałam się tej cząstki siebie, która mimo nieludzkiego trudu, którego doświadczyła, pragnęłaby wejść drugi raz do rwącej rzeki, że wolałam uciekać. Szłam w zaparte aż do wczoraj. Ale znam już drogę do siebie samej. Prędzej czy później zawsze trafiam dokładnie w ten obszar, który upomina się o uwagę. I tym razem nie było inaczej.

Mogłabym zaryzykować

Tak. Zmieniłam zdanie. Tak, mimo obaw gotowa byłabym spróbować. Tak, kusi mnie, by sprawdzić, czy mając już doświadczenie i wiedzę, umiałabym inaczej, bez presji i nie od linijki. Czy popłynęłabym? Pierwszy raz w życiu naprawdę dałabym ponieść się nurtowi życia? Dziś wiem, że nie byłoby to wyjście ewakuacyjne z niewygodnej przestrzeni. Dziś byłoby to dopełnieniem ścieżki, którą kroczę. Element dodany do toczącego się już życia.

Mówi się, że najbardziej kłuje nas w oczy u innych to, co w sobie wypieramy. Byłam pewna, że inni tak mają, ale nie ja, nie w tej sprawie. Przecież znam siebie! Wiem, czego chcę. Przecież czuję w sobie ten krzyk, wydobywający się z wnętrza. Nie! Nie! Nie!

Moje "nie" zamykało temat. Nie dawało przestrzeni do tego, by się pochylić i sprawdzić, co tak naprawdę w tym zakamarku się kryje. Jak to możliwe, że nie zorientowałam się, że ta kategoryczność to tylko maska?! Była tak przerysowana. Tak nienaturalnie krzykliwa, jak barwa ochronna - bo od zawsze dokładnie taką funkcję spełniała.

To już?

Czy to znaczy, że pięcioletnia historia właśnie się domyka? Znalazła swój finał? Że tak bardzo szarpałam się ze sobą tylko po to, bym wreszcie dostrzegła, za czym woła serce? I że woła wbrew zdrowemu rozsądkowi? Tyle musiało się wydarzyć, bym wreszcie dopuściła pragnienia do głosu.

Jeśli jest jakaś sprawa, w której czujesz wewnętrzną przeogromną kategoryczność, polecam Ci tam zajrzeć. Bo tam, skąd wydobywa się najgłośniejszy krzyk, znajduje się miejsce, które potrzebuje najwięcej uwagi, miłości i akceptacji.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful