Skip to content

Must have 2021

  • w świecie emocji
  • w codzienności
  • iść własną drogą
  • kobiecy punkt widzenia

📅 02.01.2021

Przez wiele lat z początkiem nowego roku czułam na sobie presję postanowień noworocznych. Te wszystkie - co chcę a czego nie chcę, co zrobię a od czego będę się trzymać z daleka... Tak, znacznie więcej w tym było czego-ja-nie, zamiast czego-ja-tak. A skoro myśli koncentrowały się na tym czego nie chcę... właśnie to otrzymywałam. Więc postanowiłam nie postanawiać. I to jedno postanowienie mi się spełniło. A może to tylko pozory? Bo przecież lubuję się w planowaniu... a z tego punktu już tylko krok do tego, czego-ja-nie i czego-ja-tak.

Życie nauczyło mnie, by żyć a nie planować życie. I nie chodzi tu o to, że teraz w ogóle nie interesuje mnie przyszłość, nic nie planuję, bujam w obłokach i generalnie gdzie nie spojrzę tam magia. No bez jaj. Nie straciłam kontaktu z rzeczywistością (chyba). Ale wpadłam na pomysł (wpadałam na niego od kilku miesięcy - ta moja natychmiastowość... ale o tym za chwilę), by zamiast szczegółowego planu, jakie kontretne kroki podjąć, by w 2021 żyło mi się dobrze, owocnie, na pełnych obrotach, opracować listę must have - czego potrzebuję, by mogło się wydarzyć to, czego pragnę. Moja lista jest bardzo symboliczna ale w pełni MOJA - od początku do końca.

Punkt numer jeden - pisanie. Gdy zaczynam pisać mrok nade mną jaśnieje, niebo nabiera intensywniejszych barw. To co trudne staje się prostsze, bardziej dosłowne w swej niedosłowności. Gdy piszę, wszystko się we mnie układa. Emocje porządkują się same, myśli układają się w logiczny sens. W ułamku sekundy wszystko staje się choć na chwilę jasne. Pisanie daje mi też możliwość odroczonego w czasie zareagowania na konkretne sytuacje. W świecie insta natychmiastowości jest dla mnie wybawieniem. Tak, kocham pisanie za to, że stwarza mi możliwość ułożenia w sobie słów, emocji, uczuć w formę, która w pełni będzie oddawała mnie samą. Mam w sobie dużo natychmiastowości, ale większość tego, co pod jej wpływem powstaje, to nie jestem ja. To wzorce, schematy, coś co wryło się w moją głowę niezależnie od tego, czy tego pragnę i potrzebuję czy nie. Instynktowna reakcja. Dopiero pisanie pozwala mi się przebić przez to wszystko, co przez lata programowało się w mojej głowie w formie powinności, cudzych oczekiwań i nie moich schematów, by dotrzeć do tego, co w moim sercu. I dopiero gdy ułożę w sobie siebie samą, zaczynam widzieć świat z rzeczywistymi jego możliwościami, zasobami, potencjałami.

Punkt numer dwa - filiżanka kawy. Może dziwnie to zabrzmi, ale parująca filiżanka kawy kojarzy mi się z zadbaniem o siebie samą, ale i z... kobiecością. Możesz pomyśleć, że to absurd - mężczyźni też piją kawę. A jednak - filiżanka kawy to... wspomnienie mamy przy kuchennym stole. Filiżanka kawy to również konkretna reakcja mojego ciała na samo jej wspomnienie. Przywołuje w mojej głowie błogi stan, jakby para unosząca się z nad filiżanki otulała mnie ciepłym, bezpiecznym płaszczem. Picie kawy w wygodnym fotelu jest dla mnie formą relaksu, medytacji, chwili bycia samej ze sobą. Mój czas. Instynktowny sposób zadbania o siebie, przyzwolenia na zajęcie się sobą zamiast całym światem. Ten aromat jak najdroższe perfumy. Ten smak czarnej kawy z odrobiną cukru, rozlewający się po moim wnętrzu. Ta chwila spokoju, czas się zatrzymuje.

Punkt numer trzy - ludzie. Tak, to nie jest przypadkowa kolejność. Gdy uporządkuję wnętrze mojej szafy i w pełni skorzystam z czasu na bycie samej ze sobą, otwierają się przede mną drzwi z szyldem LUDZIE. Potrzebuję ich wokół siebie. Potrzebuję przy nich być. I najbardziej kontakty międzyludzkie mi służą, gdy dwa wcześniejsze elementy zdążą się wydarzyć. Gdy nie ułożę w sobie świata, kontakt z drugą osobą niesie za sobą ryzyko obarczania swoimi problemami/trudnościami/małymi wewnętrznymi huraganami tego, kto na mojej drodze stanie. Gdy zabraknie bycia samej ze sobą, zalewa mnie potrzeba bycia tak blisko, że niemal pasożytniczo, obok drugiej osoby. Gdy łapię balans ze swoim wnętrzem, otwieram się na ludzi, idę z otwartymi ramionami bez potrzeby wciskania tego, co mam do zaoferowania i bez zachłanności na otwarte ramiona drugiej osoby.

Kiedyś moja lista must have wyglądała zupełnie inaczej. Była bardzo szczegółowa i zaczynała się od konkretnych osób. A jeśli zaczynała się od konretnych osób, to nie trudno się domyślić, że towarzyszyła temu zachłanność, projekcja, przenoszenie swojego cieżaru na innych, potrzeba pasożytniczego współistnienia. I ciągłe poczucie niedosytu... bo nie da się zaspokoić głodu, gotując dla wszystkich dookoła i nie jedząc przy tym ani kęsa.

Wszystko czego potrzebuję do szczęścia mam w sobie, a jedyny warunek, bym szczęśliwą była, to danie sobie samej do tego prawa. Powtarzam to jak mantrę. Przed pierwszą noworoczną dramą z cyklu czemu-nie-może-być-choć-raz-pięknie-jak-tego-bym-sobie-życzyła mnie uchroniło. Więc trzymam się mojej listy must have.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful