Skip to content

Pływamy w strachu okraszonym codziennością

  • relacje międzyludzkie
  • kobiecy punkt widzenia

📅 19.09.2024

Ocknęłam się w czwartkowy poranek i ze zdumieniem odkryłam, że nie mam pojęcia kiedy minął mi tydzień. Stało się to tak szybko, a jednocześnie codzienne doładowywanie się strachem przez scrollowanie trwało całą wieczność.

Jestem uzależniona od strachu. Nie tylko ja. Czasem mam wrażenie, że ten strach krąży w naszej krwi od narodzin. Mówiąc naszej, mam na myśli ludzi urodzonych w latach 80., 70. i starszych. Plus minus oczywiście — żeby nie było, że ci rodzeni po roku 90 nie mieli prawa do bycia uzależnionym od strachu. Ależ proszę bardzo, wolny to ponoć kraj więc... niechaj częstuje się i tym ten, kto potrzebuje.

Mniej więcej dwa tygodnie przed tym pechowym piątkiem trzynastego, szerokim strumieniem zaczął się wylewać na nas strach, że nadchodzą ulewy, że niż sunie wprost na Polskę. Nie jestem hydrologiem, ani żadną specjalistką od opadów, wezbrań, kataklizmów... Gdy słyszę, że będzie źle/niebezpiecznie itp. to moim odruchem jest mobilizacja napędzana strachem. I tak potrafię trwać w stanie gotowości tygodniami, czekając na to zło, co czai się za rogiem. Bardzo to wyczerpujące. Zabiera mnóstwo energii. Sprawia, że czas tuż przed staje się horrorem, jakby przyszłość już się wydarzyła. A gdy ona sama zapuka w drzwi teraźniejszości, to z wyczerpania opadam w progu, niezdolna pomieścić tego, co ze sobą przyniosła w gości.

Najpierw pakuje się w nas potężne dawki lęku, by w punkcie kulminacyjnym uspokajać, że w sumie nie będzie tak źle, by w ostateczności oczekiwać nagłych decyzji, szybkich i przemyślanych ruchów. Zagrożeniem jest teraz już wszystko: powietrzne, żywność, leki, ubrania, kosmetyki, choroby... Im więcej dostępnych rozwiązań mamy, tym bardziej się boimy. A im bardziej boimy się na zapas, tym mocniej uderzają w nas realne zagrożenia.

A może tylko ja tak mam? Może tylko ja ostatni tydzień spędziłam z nosem w telefonie, karmiąc się klikalnymi nagłówkami i strasznymi obrazami? Social media są przydatnym narzędziem — szybko można dowiedzieć się gdzie potrzebna jest pomoc, co się wydarzyło, która droga jest zamknięta. Z drugiej strony jest piekielnym narzędziem — tak łatwo zasiać w ludziach panikę. Sprawić, że nasze ruchy staną się nieprzemyślane, chaotyczne. Że ulegniemy tłumowi i wykupimy całą wodę z marketu i zapas bochenków chleba, bo jak za tydzień przyjdzie fala wezbraniowa, to niczego już w sklepie nie będzie. Pływamy w strachu okraszonym codziennością, nie codziennością okraszoną strachem. I może dlatego tak łatwo ulegamy zbiorowej panice?

I oczywiście łatwo być kanapowym socjologiem i psychologiem w jednym znad parującej filiżanki wypełnionej herbatą z rozmarynem — wszak to już czas, by vibe jesieniary rozgościł się w czterech kątach. Być może wcale nie mam racji. Może ludzie są przygotowanie na różne okoliczności. Może wcale nie czują paniki, gdy w Żabce na rogu nie ma możliwości kupić o każdej porze dnia i nocy tego, czego akurat się zapragnęło? Może wcale nie wywołuje strachu widmo braku prądu i chwilowych przerw w dostawie wody? Może tylko mi się wydaje, że wcale nie wiemy, co zrobić, gdy zawyją syreny alarmowe?

W wielu miejscach to, czego najbardziej się boimy, stało się rzeczywistością. Za chwilę przejedzą się nam obrazy zrujnowanych miast, wsi, dróg, mostów. Ten cały szlam, który zostaje po wielkiej wodzie, nie jest już taki spektakularny. Nie przybiera na sile, nie można obserwować, jak z minuty na minutę zmienia się krajobraz. Pozostanie tam na długie tygodnie, miesiącami będzie odklejał się od zrujnowanych ludzkich planów. By wtedy nie zabrakło naszej uwagi, nie tylko z poziomu scrollowanego telefonu, ale i z blika na akcję pomocową. Z każdej złotówki wydanej, by w podnoszących się z wielkiej wody miejscach znów ruszyła turystyka, która jest źródłem utrzymania i narzędziem do tego, by okolica miała szansę się podnieść.

Powódź to niewyobrażalne cierpienie, to strach, to strata, ból, smutek, żal, niedowierzanie. Ale też niezwykła determinacja ludzi, hojna pomoc, ręce gotowe do wiązania worków wypełnionych piaskiem. Wbrew wszystkiemu nadal to jeszcze potrafimy. Zjednoczyć się i stanąć w obronie dorobku życia nawet obcego człowieka. Pochylić się nad jego losem, by przenosząc worek z piaskiem, dostarczając ciepłej zupy i zgrzewek wody pozwolić mu pomimo strachu o wszystko, co ma, dostrzec iskierkę nadziei. Dokładnie to widziałam w środę na wrocławskich Stabłowicach. To oddolne zapewnienie, że ci ludzie nie są sami, że nie zostaną sami. Strach można przekuć w racjonalne działanie. Racjonalne działanie jest w stanie stawić opór żywiołowi. Wrocławiu... zdaliśmy ten egzamin. Przed nami jeszcze sporo innych "w tej sesji". Oby tylko wystarczyło wrażliwości na drugiego człowieka!

Następny →

Komentarze

  • Powered by Contentful