Skip to content

Coś wyjątkowego

  • o kobiecości, jej mocy i energii
  • pokochać siebie
  • kobiecy punkt widzenia
  • iść własną drogą

📅 08.08.2020

W mojej szafie jest wiele wieszaków i pudeł zapełnionych przedmiotami, ubraniami, wartościami i emocjami na specjalne okazje. Przez długi czas moje życie składało się z oczekiwania na wyjątkowy moment, by założyć piękną sukienkę, by zrobić makijaż, by zadbać o siebie, by kochać siebie i traktować się po prostu dobrze. Wciąż wyobrażałam sobie, że przyjdzie taki moment gdy spojrzę w lustro i... stanie się magia, niebo rozstąpi się, a anioł oświecenia spłynie na mnie i już będę wiedziała, że to ten dzień, w którym te wszystkie piękne i niedostępne na co dzień rzeczy i wartości, będą na wyciągnięcie mojej ręki. Zamiast iluminacji była szarość dnia, kończąca się marzeniem o wyjątkowej chwili w przyszłości.

Właściwie co mnie powstrzymywało przed sięgnięciem po te skarby ukryte w szafie? Na co czekam z rękami w kieszeni? Na cud? Na czarodziejskie zaklęcie, które przemieni mnie z Kopciuszka wciąż pucującego kąty, w królewnę tańczącą na balu? Wyczekiwałam go, a zarazem odrzucałam każde zaproszenie jakie podsyłał mi wszechświat.

I nagle (15 lat później... miary czasu potrafią być bardzo pozorne) okazuje się, że każdy dzień jest dobry, by założyć tę sukienkę, by sięgnąć do pudełka z zasobami troski o siebie samą, by zdjąć z wieszaka kobiecość i założyć ją rano na siebie zamiast wyciągniętego dresu. I wcale nie chodzi o to, że szata zdobi człowieka (choć moim zdaniem jednak trochę zdobi). Nie ma nic złego w wyciągniętym dresie, pod warunkiem że zakładając go, nie mam poczucia, że na nic więcej nie zasługuję. Makijaż nie jest wyznacznikiem atrakcyjności. Ale... jeżeli to jedyna droga do tego, bym zaczęła dostrzegać wyjątkowość chwil, które umykają mi między palcami, to wystroję się, pomaluję, uczeszę, wypielęgnuję swoje serce, ukoję duszę tańcem miłości i taka piękna zacznę dzień. Być może, póki co, tego mi trzeba, bym zaczęła budować silną, ale zarazem czułą więź z samą sobą. Dość mam czekania. Chcę żyć, a nie stać z założonymi rękami, oczekując cudu. Dlatego coraz częściej zdarza mi się kąpiel w otulającym aromacie kwiatów wiśni, coraz więcej dostrzegam okazji, by założyć sukienkę czy spódnicę. Zaczęłam tańczyć, jakby bal odbywał się każdego wieczora w moim domu. Celebruję poranną kawę, popołudniową herbatę i wreszcie nie potrzebuję do tego specjalnych okoliczności i przestrzeni. Szarość dnia wynikała z tego, co nosiłam w sercu, z uczuć jakie do siebie żywiłam. Nie zasługiwałam na wyjątkowość (w swoim mniemaniu oczywiście), nie pozwalałam sobie na nią. Ale powoli wkraczam w świat dobroci dla siebie samej. I potrafię wygospodarować dla siebie wiele czasu, już potrafię poświęcić sobie kilka chwil w ciągu dnia bez wyrzutu, że to czy tamto jest do zrobienia. Zawsze będzie coś do dokończenia, do zrealizowania, do zapalnowania, ale o ile nie jest to sprawa życia lub śmierci, czy najogólniej pojętego bezpieczeństwa moich najbliższych i tych trochę dalszych, to daję sobie swoją uwagę.

Kiedyś uważałam za dyrdymały hasła w stylu "możesz poświęcić w ciągu dnia 10 minut dla siebie". Od razu w mojej szafie odzywały się wszystkie eksponaty z serii jestem-tak-zarobiona-że-nie-mam-kiedy-złapać-oddechu. Miałam wtedy taką możliwość tak samo jak mam teraz. To kwestia wyboru, zmienienia trochę podejścia, rozejrzenia się, dostrzeżenia rozwiązań. Kluczem, jednym z wielu, było uczynienie wyjątkowym tego co zwyczajne. Jest tak dużo drobnych rzeczy, czynności, które pielęgnują duszę i nie trzeba do nich ani duchowego guru, ani wyjątkowej okazji, ani morza czasu, ani sztabu opiekunek do dzieci i wykwalifikowanych gospodyń domowych. Ale nie ma też jednej recepty na takie drobiazgi, jedynej, gotowej drogi. Każda z nas musi odkryć swoją. Ja odnalazłam swój sposób w momencie gdy skupiłam się na swoim wnętrzu. Doszłam po nitce do kłębka w jakim momencie jestem, co w mojej szafie nie jest już moje, co nadal jest ważne oraz odkryłam elementy które mimo, że z pozoru ważne, zupełnie już do mnie nie pasują. Jest to trudne, zwłaszcza na początku i nie powiem, że do wszystkiego dochodzę sama. Nie, absolutnie. Jest wokół mnie dużo życzliwych mi ludzi, mądrych doświadczeniem i z intuicją. Zawsze choć garstka była przy mnie, wokół każdej z nas są takie osoby. Ale to od nas samych zależy czy zauważymy zaproszenie na bal, które niosą w wyciągniętej do nas dłoni. Wiele zaproszeń przegapiłam... być może, mimo ogromnego pragnienia, nie byłam gotowa na nie, co nie znaczy, że byłam opuszczona i samotna (choć właśnie takim widziałam swoje położenie). Byłam głucha, mimo że słyszałam. Byłam ślepa, mimo że widziałam. Byłam niema, mimo że wciąż wylewały się ze mnie słowa. I byłam bardzo niecierpliwa. Szukałam złotego środka, który nagle wszystko odmieni, sam z siebie, bez mojego udziału, mojej pracy, mojej uważności - takiej błyskawicznej zupki - zalewasz wrzątkiem i masz danie z najlepszej restauracji.

Chyba wiele elementów mojej codzienności było poszukiwaniem sposobów instant. Byle szybko... ale z drugiej strony nie byle jak, choć w efekcie bylejakość przeważała. Cierpliwość... nigdy nie była moją mocną stroną, ale o tym może innym razem.

Ode mnie zależy jak bardzo wyjątkowa jest moja rzeczywistość. A jaka jest Twoja?

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful