Skip to content

Gdzie nie spojrzeć tam kobiecość

  • o kobiecości, jej mocy i energii
  • pokochać siebie
  • kobiecy punkt widzenia

📅 26.09.2020

Za oknem szumi. Uwielbiam ten dźwięk. Zza parującej filiżanki kawy jesienna słota ma w sobie magię. (Hm... w sumie u mnie wszystko potrafi mieć magię...) Powietrze wypełnione świeżością deszczu. Chłód zakradający się za kołnierz, popychający w najgłębsze otchłanie szafy, po schowany na jej dnie ciepły sweter. Tak, swetry też mają coś w sobie. Im grubsze i dłuższe, tym bardziej mnie kuszą. (Mój mąż natomiast wykazuje zupełnie przeciwne preferencje względem moich swetrów).

Wdzięczność. Rozlewa się po kościach z każdym kolejnym łykiem kawy. I pomyśleć, że mogłam tę jesień przegapić. Nie ubierać w słowach tego, co ma do zaoferowania. Jak dałam radę przeżyć tak długi czas bez pisania?! Co robiłam w dni, takie jak ten? Już sobie przypomniam... Żyłam marzeniami (brzmi pięknie, ale nie daj się zwieść - początek malowniczy ale rozwinięcie totalnie do bani) ...o tym, że kiedyś zacznę ŻYĆ. Że jak tylko... i tu następowała tyrada warunków zewnętrzych do spełnienia - ogarnę przestrzeń/wystarczy, że ułożę w szafie/jeszcze tylko kupię.../ale jak już się przeprowadzę/gdy wreszcie dom wypełni się dziecięcym śmiechem/jeśli na palcu zabłyśnie złoty krążek/ale zmiana pracy to już na pewno.../ to... wreszcie będę szczęśliwa. Znasz to? Czy to także choć część punktów zwrotnych, po których w magiczny sposób miała za rogiem czekać na Ciebie rzeka szczęścia, spływająca kaskadami? U mnie tak było. Długimi godzinami mogłam tworzyć nowe punkty zwrotne - nie robiąc absolutnie nic w ich kierunku, lub kręcąc się w kółko jak kot, szukający najlepszej pozycji do drzemki... Tak właśnie - drzemka, słowo klucz - gdy już sobie wymyśliłam ten punkt zwrotny, to zapadałam w sen, rodzaj otępienia. Marzenia bywają męczące. To ciągle obiecywanie sobie, że jeszcze chwila, jeszcze to i tamto, i teraz już na pewno... Ale to na pewno nie nadchodziło.

Dopiero jakiś czas temu zrozumiałam, że dopóki nie będę szczęśliwa sama ze sobą, dopóty nic co zewnętrzne nie da mi ukojenia. Dorosłam do myśli, że zmiana miejsca nie sprawi cudu. Dopiero zmiana myślenia i czucie się dobrze ze sobą samą, niezależnie od miejsca, w którym się znalazłam pozwala mi być szczęśliwą.

Być szczęśliwą, to nie znaczy żyć w bańce, w której wszystko jest idealne. Okazuje się, że w mojej szafie ukryta była nie moja definicja szczęścia. Wypatrywałam na horyzoncie czegoś wielkiego, czegoś wow. Wiesz, takiego jak na kolorowych okładkach gazet, na instagramowych fotografiach. I niby wiem, że życie tak nie wygląda, że to tylko wyreżyserowane kadry ale... Kuszące. Ładne. Zwyczajnie przyciągające moją uwagę. Bo lubię piękno. Lubię ładne przestrzenie. Lubię ładne krajobrazy i uśmiech na twarzy. Wreszcie sama... (trzymaj się szafo w posadach) - lubię sama być ładna! "Próżność, konsumpcjonizm, powierzchowność..." - szafa nie daje za wygraną. Czy ja właśnie przyznałam się publicznie do tego, że lubię ładnie wyglądać? Co więcej - lubię podobać się nie tylko sobie ale i innym. Jeżu kolczasty... Szafę zaraz mi rozsadzi... Lubię się też pomalować. Nie przemalować, nie zatapetować, nie stworzyć kogoś innego - choć nie neguję już tego - jeśli ktoś ma taką potrzebę - to jego droga. Lubię podkreślić oczy, bardzo lubię. Lubię gdy moja cera jest promienna. Lubię gdy spódnica tańczy przy każdym moim kroku. Lubię być kobieca, choć przez jakiś czas swojego dorosłego życia robiłam wszystko, by kobiecość w sobie ukryć. Ostatnio moje myśli o tę właśnie kobiecość zahaczają na każdym kroku... O czymkolwiek nie pomyślę, to zawsze gdzieś się ona zakrada. Możesz uznać, że zacięła mi się płyta. Przez chwilę też tak pomyślałam. Ale... intuicja podpowiada mi, że skoro temat wraca, to musi być w tym jakiś cel. Trochę ugrzęzłam na tym etapie mojej wewnętrznej przemiany. Coś, co wydawało mi się trudne - pogodzenie się z przeszłością - poszło gładko, a to, co uważałam za bliskie mi, naturalne, powoduje w szafie bunt. I gdy już myślę, że temat się we mnie zakorzenia, w szafie następuje przewrót. Chwilami czuję się jak mała, rozkapryszona dziewczynka, tupiąca nogą tylko dlatego, że ktoś jej powiedział, że żeby żyć musi oddychać... A ona nie chce. To znaczy chce, ale nie chce musieć. Buntuję się wobec tego, co we mnie naturalne, normalne, co jest kwintesencją mnie samej. Mówiłam Ci już o Niezwykłej Kobiecie? Otóż Niezwykła Kobieta otwiera mi oczy. To znaczy mówi, że te oczy ja sama otwieram, ale chodzi mi o to, że Ona ma w sobie jasność (i to za tą jasnością moje oczy z ciekawością podążają). Za dużo dygresji. Do rzeczy. Niezywkła Kobieta powiedziała mi, że zmysłowość JEST. Zawsze. Można ją próbować ukryć ale ona po prostu jest. Bardziej lub mniej ale nadal jest. Wyobraź sobie moje zaskoczenie. Jestem zmysłowa gdy się wku...rzam. Ale i wtedy, gdy się uśmiecham. Wtedy gdy jestem styrana i wtedy, gdy jestem pełna sił. Gdy jestem totalnym nieogarem i wtedy, gdy się odpicuję jak przysłowiowy stróż w Boże Ciało.

Dostałam zadanie - poprzyglądać się sobie. (Oho!... to się będzie działo... Z natury umiem się przyglądać wszystkiemu i wszystkim. Ale sobie?! Czuję, że będę zaskoczona). Zwrócić uwagę w jaki sposób się poruszam, jak chodzę, jak wygląda moja sylwetka. No... stara baba może być ze mnie dumna! Jak na styraną życiem osiemdziesięciolatkę trzymam się całkiem dobrze. Moje przygarbione plecy pamiętają trudy powojennej Polski. Zwieszone ramiona jeszcze pamiętają ciężar drwa, które znosiłam z lasu, by rozgrzać wychłodzone kąty domostwa. Moja głowa pochylona ku ziemi, wypatrująca kolejnych kłód rzucanych mi przez los... a może wypatrująca tego ziarnka, co to się trafiło ślepej kurce... Jest tylko mały szkopuł (w ogóle jakie fajne słowo ten szkopuł!). Mała niespójność w mojej historii... Mam... 34 lata, jestem silna, zdrowa, energiczna. Powojenną Polskę znam tylko z podręczników historii i literatury. Potrafię pędzić z prędkością światła i osiągać wysokość lamperii jak zwykła mówić moja mama. Oczy mam całkiem dobre... to znaczy mam wadę wzroku, ale nie taką, bym musiała chodzić z nosem przy ziemii w obawie, że wytnę orła na środku chodnika. Kręgosłup mam raczej w dobrej kondycji. Moja zaufana ekipa o to dba. Zachodzę w głowę co takiego dźwigam na swoich barkach, że poruszam się po świecie w stylu starej baby, filującej na progu mojej szafy...

Być szczęśliwą to mieć to, co się ma i nie mieć tego, czego się nie ma. To przypływy energii i opadanie z sił. To kroczenie przez życie i upadanie. To uśmiech i łzy. To zgoda na to, by wszystko co ludzkie mnie samej nie zawstydzało. By błędy były lekcją a nie karą. To sięganie wyżej, gdy ma się na to siłę, to tworzenie przestrzeni, by marzyć ale i realizować marzenia.

Głowa do góry, pierś do przodu... Idę. Choć wiem, że nie raz jeszcze się zatrzymam i zatupię nogami. Ale dziś jestem już o 3 kroki dalej niż wczoraj. A przecież nie o ilość kroków chodzi, tylko o to, by jeśli nie trzeba, nie cofać się.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful