Skip to content

Gorzki smak końca roku

  • w codzienności
  • kobiecy punkt widzenia
  • pokochać siebie

📅 15.12.2021

To umniejszanie denerwuje mnie ponad wszystko. Hasła w stylu co-się-martwisz-inni-mają-większe-problemy, powodują we mnie złość. Jakby w życiu o rozmiar i wagę tylko chodziło...

Ale po kolei. Listopad był wyjątkowo wyczerpujący emocjonalnie. Śmiem twierdzić, że nie tylko dla mnie. Grudzień też niesie w sobie coś z pośpiechu, gonitwy, nierównego wyścigu z czasem. Jakby wbrew zasadom natury (wszak w grudniu świat kołysze się leniwiej w rytmie uśpionych oddechów przyrody) dla ludzi ten miesiąc pędził mocniej niż pozostałe. Nigdy wcześniej nie miałam w sobie miejsca na refleksję, że około-świąteczny czas może być dla kogoś trudny. Nie żebym była bezmyślna, naiwna czy coś tam... Nie, raczej chodzi o takie spychanie na dno mojej szafy tego śmierdzącego i brzydkiego faktu, że święta (ociekające złotem brokatu, zielenią ostrokrzewu, choinki i jemioły; pachnące piernikiem, czekoladą i mandarynkami) mogą być dla kogoś źródłem bólu, tęsknoty, poczucia osamotnienia, bycia niezrozumianym, bycia niepasującym elementem cudownej kiczowatej świątecznej pocztówki.

Mimo, że zrobiłam tak wiele, by mój grudzień pełen był harmonii, to znienacka odzywa się we mnie utarty wielopokoleniowy schemat biegu przez przeszkody, w wyścigu o złotego pieroga. Odsuwam to od siebie, uwalniam ręce, ale ciało jakby żyło własnym życiem. Wgrane sekwencje ruchów odtwarzają się poza moją kontrolą. Wystarczy, że na chwilkę stracę czujność... Oddech przyspiesza, niepokój ściska żołądek, serce kołacze... O co chodzi?! Skąd to się we mnie bierze?!

Empatia, współodczuwanie, ludzie dookoła, zbiorowa gorączka by zdążyć na czas. Udziela mi się to bardzo. Mimo świadomości, mimo autorefleksji... nie tak łatwo zmienić w głowie, w sercu i w ciele to, czego się nauczyło, czym przesiąknęło, co zewsząd otacza.

Odnoszę także wrażenie, że niemal wszystko u mnie rozchodzi się o drobnostki, sprawy drobne i z pozoru błahe. Choć wiem, że w rzeczywistości to one mi tak ciążą. Życie składa się z tych drobnostek-błahostek. I szczerze jeśli coś miałoby mnie złamać/unicestwić/zaważyć o moim być albo nie być, to obstawiam że byłoby to coś drobnego, małego, z pozoru niewiele znaczącego. Dlaczego? Już wyjaśniam. Wyobraź sobie, że nagle spada na Ciebie coś ogromnego. Jest szok, niedowierzanie i ... adrenalina. Wchodzisz w tryb przetrwania, działania, walczenia o poradzenie sobie z tym ekstremum, które Cię spotkało. Żyło Ci się dobrze i nagle coś ogromnego się wydarzyło. Działasz! To teraz druga opcja. Wyobraź sobie, że w trybie przetrwania tkwisz od dawna, bo trzymasz w dłoniach mnóstwo drobiazgów. Nie mieszczą się już w rękach, ale przyjmujesz kolejne od mamy, sąsiada, przyjaciółki. Bo w pracy kryzysowa sytuacja. Bo wśród znajomych ktoś czegoś od Ciebie oczekuje i miło by było gdybyś jednak... mimo że nie bardzo masz jak, ale może jednak... Przecież to tylko drobiazg, pierdoła, bzdura, błahostka, no nic wielkiego. I tak idziesz przez życie wypełniając swoje wnętrze tymi drobnymi kamyczkami cudzych oczekiwań, z góry narzuconych powinności i własnych przekonań o tym czego-oczekuje-ode-mnie-świat. Sił zaczyna brakować. Mięśnie ponapinane od dawna, trzymają w dłoniach to, co lada chwila runie. Ramiona zmęczone... i nagle spada na Ciebie ten ostatni drobiazg, który powoduje, że wszystko pęka. Czara goryczy przelewa się.

Dokładnie tak to sobie wyobrażam za każdym razem, gdy słyszę gdzieś obok ale-co-ja-będę-narzekać-wiem-że-inni-mają-gorzej... Widzę siebie, czy Ciebie od tak dawna, będącą w stanie permanentnej gotowości (po przecież Jolka z Aśką mają gorzej, więcej, bardziej i dają radę), niemającą już sił na ten wyrzut adrenaliny, na ten tryb ratunkowy. W jednej chwili wszystko blednie, już jest mi wszystko jedno. Byle ramiona przestały boleć, byle już nie dźwigać na sobie tego ciężaru. Przychodzi zobojętnienie...

Zrobiło się klimatycznie ho ho ho... Chyba staję się mistrzynią świątecznego nastroju, motyla noga! Normalnie Grinch - wersja wmojejszafie...

Wierzę gorąco, że jeśli w tym roku wystarczająco dużo razy powtórzę sobie, że nie mam po co tak biec, przestanę zrywać się do startu w najmniej oczekiwanym momencie. Uwierzę, że to kołatanie serca, przyspieszony oddech, głowa pełna obaw są już bliznami po ranach codzienności, którą sama sobie fundowałam tyle lat. Blizny, nie rany. Proces gojenia już zakończony. Czas je w sobie ukochać, pamiętać o nich ale wrócić do pełni życia. Bo to wszystko już za mną. Za Tobą też może być. Nigdy nie jest za późno, NIGDY!

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful