Gość w szafie
📅 04.09.2020
Czasem potrzeba czasu, by czas mógł zrobić swoje... Stało się! Bardzo tego pragnęłam, ale też bardzo się tego bałam. Pragnęłam dzielić moją drogę z innymi kobietami z mojego rodu. Dawna ja planowałaby to, na siłę wciskała w cudzą głowę własne myśli, pragnienia, żądałaby przyjęcia jak prawdę objawioną sposobu i drogi, którą obrałam. Ale zaszła przecież we mnie zmiana. Pojęłam, że nie da się nikogo zmusić do szerszego spojrzenia na świat. Ale też zrozumiałam, że moja droga jest moja, jest w sam raz dla mnie, i że może być zupełnie nie do przyjęcia dla drugiej osoby. Mimo wszystko pragnęłam mieć na wyciągnięcie ręki ramię chociaż jednej z nich. Nie musiałam zrobić nic. A właściwie nic, co do tej pory podpowiadała mi moja głowa - nie musiałam redagować zaproszenia, planować spotkania, pisać scenariusza wydarzeń.
Intensywnie myślałam o tym czego pragnę. Powtarzałam sobie jak ważny jest dla mnie krąg najbliższych kobiet - trochę niedostępny ale ważny. Wysyłałam w świat zaproszenie, z pokorą czekając na odpowiedź lub jej brak. To nowe doświadczenie w moim życiu - dotąd wszystko było zaplanowane lub spontaniczne, ale z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, niemal siłą wyszarpywane lub wciskane w dłonie innych. Tym razem towarzyszył mi spokój, ale i ogromne zaskoczenie, że jedna z nich dostrzegła moje wołanie... Czułam, że jeśli którakolwiek - to właśnie Ona. Nie wiem czemu, ale tak czułam. Spotkałyśmy się na progu mojej szafy. Chyba obie zaskoczone takim biegiem wydarzeń. Nasze drogi po prostu się połączyły.
Świadomość tego, czego się pragnie, ma ogromną moc. Ale ta droga wymaga cierpliwości i przebudzenia się. Szukania nowych dróg i gotowości. Tak było ze mną. Mogłam rozpocząć moją przygodę z szafą wiele miesięcy... a może lat wcześniej. Ale dopiero gotowość na zmianę otworzyła mi oczy - zaproszenie wpadło w moje dłonie, a ja z niego skorzystałam.
Spotkałyśmy się pierwszy raz, choć całe życie się widujemy. Rozmawiałyśmy pierwszy raz, choć od zawsze do siebie mówimy. I nagle okazuje się, że pieką nas te same rany, dźwigamy bardzo podobny bagaż i obie szeroko otwieramy oczy. Piękna chwila, choć okraszona wieloma łzami.
Gdy Ona zaczęła się przebudzać, ja stawiałam pewny krok w nową rzeczywistość. Jest to dla mnie piękne ale i bolesne... bo wiem ile hartu ducha, wytrwałości, bólu podczas oczyszczania ran z sączącego się żalu potrzeba, by zacząć inaczej żyć. Patrzenie na bunt, dojrzewającą dopiero potrzebę zmiany i trudne szukanie siebie przez bliską osobę, z poczuciem, że mogę jedynie wyciągnąć dłoń i zaczekać, by ją chwyciła gdy będzie potrzebować, bez możliwości przyspieszenia czegokolwiek, złagodzenia Jej tej drogi - jest trudne. Choć wiem, że Ona sama musi w sobie ułożyć pragnienia, emocje, potrzeby, przejrzeć pudła i być gotową na pożegnanie z zawartością choć części z nich.
Długo rozmawiałyśmy. Nasze półszepty zdążyła okryć noc. I w tej ciemności zrodziła się w Jej głowie myśl... Coś o spojrzeniu na tę samą rzecz z różnych perspektyw i odbiorze tejże rzeczy, uwzględniając raz jedną, raz drugą perspektywę. Właśnie to potrzebowałam usłyszeć! Bo dokładnie tak samo jest z życiem. Jeśli widzisz coś, co wydaje Ci się zwykłym, szarym, pozbawionym sensu, czasem wystarczy zmienić punkt obserwacyjny. Tylko albo aż. Na nowo zaczynam przyglądać się temu co mnie otacza. Zmiana perspektywy może pomóc dostrzec to, co piękne i wartościowe ale niewidoczne dla zmęczonych rutyną oczu i serca.
Witaj wyczekiwany Gościu! Zrobię co w mojej mocy, by być Ci oparciem, czasem drogowskazem, czasem zmianą perspektywy. Wiedz, że jestem. Otwarta, gotowa i już bez strachu, otwierająca także przed Tobą drzwi mojej szafy.
Ps. Jej wzrok podczas pożegnania... Mimo, że ramiona nas obu jeszcze nie są gotowe na to, by się spotkać i wpaść sobie w objęcia, to czułam jak przytula mnie wzrokiem na pożegnanie. Jedna z piękniejszych chwil w moim życiu. Dziękuję.