Skip to content

Jak być prawdziwą

  • iść własną drogą
  • pokochać siebie
  • o kobiecości, jej mocy i energii

📅 19.04.2023

Piszę już prawie od trzech lat tego bloga. Od kilku miesięcy jestem redaktorką Salonu Kobiet. Ostatnio zaczęłam prowadzić warsztatowe spotkania. I właśnie ostatnie miesiące obfitują u mnie w pozytywny feedback, jaki otrzymuję od czytelniczek i innych kobiet, które spotykam na swojej drodze. I o tych pozytywnych opiniach chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć.

Za każdym razem gdy słyszę o sobie w superlatywach, zapala mi się czerwona lampka. Nie dlatego, że nie potrafię przyjmować komplementów. Tego już się nauczyłam. Chodzi o to, co dawniej pozytywne opinie mi robiły. A siały takie ogromne spustoszenie, że aż wiało grozą.

Dawno temu (i gdyby nie fakt, że jestem świadoma momentu przejścia z dawnej ja do ja teraźniejszej, mogłabym rzec: w innym życiu) pragnęłam ponad wszystko, być docenianą i zauważaną. Bycia godną tego, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Nosiłam w sobie ogromny głód. Głód bycia najlepszą wersją siebie. I gdy już zdarzyło mi się usłyszeć coś dobrego na swój temat, niemal natychmiast pojawiała się obsesyjna myśl: muszę temu sprostać. Muszę być taką doskonałą. Bo tylko bycie doskonałą (w moim pojmowaniu świata) było przepustką do miłości i akceptacji.

Nietrudno się domyślić jak dużą frustrację rodziło, dążenie do najwyższych standardów... Jak ostra w tym dążeniu byłam dla siebie, jak bardzo wymagająca. I jak ganiłam siebie, gdy nie doskoczyłam do postawionej sobie poprzeczki. Stale musiałam być w stanie gotowości. Byle nie zostać zaskoczoną, a tym samym być nieprzygotowaną. Perfekcyjny świat... który nie miał prawa istnieć w realnym życiu. Dziś nie chcę być perfekcyjna, najlepsza, doskonała. Dziś dobrze mi w tej wersji siebie, jaką jestem.

Składam się z wielu elementów. Wszystkie do siebie pasują, ale każdy jest inny. Sporo we mnie miękkości. Łagodność także się znajdzie. Jest też we mnie empatia i radość życia. I wśród tych miłych dla oka elementów, między tą łagodną puchatością są także takie fragmenty mnie samej, które już tak nie błyszczą w słońcu. Nie są tak przyjemne dla uszu. Sporo we mnie kanciastości, wynikającej z bycia konkretną i zdyscyplinowaną. Mam w sobie elementy ostre jak brzytwa, które potrafią ranić w samoobronie. Mam w sobie także mrok, do którego jeszcze niedawno wcale się nie przyznawałam.

Czasem, jeszcze czasem budzi się we mnie pragnienie bycia taką miłą dla oka, łagodną dla ucha, puchatą dla dłoni. Łagodna ostoja dobroci. A później pytam siebie: czy byłabym tu, gdzie jestem, gdybym miała w sobie tylko miękkość? Ta kanciastość i ostrość wiele razy uratowały mi skórę. Pazury i zęby otworzyły drzwi, które wydawały się nieotwieralnymi. Konsekwencja i determinacja pomogły przetrwać najtrudniejsze chwile. Gdzie bym była, gdybym tego wszystkiego w sobie nie miała?

Lubię swoje ciemniejsze zakamarki. Lubię mieć pełen wachlarz narzędzi do działania. Bo świadomość, że mam po co sięgnąć w obliczu zagrożenia, sprawia, że nie muszę być stale przygotowana na najgorsze. Mogę żyć spokojnie. I tu pojawia się paradoks. Im bardziej w przeszłości chciałam być najłagodniejszą i najlepszą kobietą świata, tym ciaśniej oplatałam się zbroją gotowości na najgorsze. Im bardziej akceptuję w sobie te jasne i ciemne strony, im większa we mnie świadomość tego, co nie zawsze jest przyjemne w odbiorze, tym większa samoakceptacja i miłość własna.

Gdy słyszę, że jestem "dobra i niesamowita", "że jestem aniołem", czuję potrzebę głośnego mówienia innym, ale i sobie, że bywam taka! Ale bywam też zupełnym przeciwieństwem prezentowanych cech. Mieszczę w sobie całą gamę uczuć i emocji. Składam się z dobra i zła. Z tego, co ładne i tego, co brzydkie. Tego, co koi i tego, co rani. Powtarzam to sobie, by nie wpaść po raz kolejny w obsesję sprostania etykiecie "idealna". Nie jestem idealna. Jestem realna, a realności daleko do ideału. Realność po prostu jest. Ja też jestem, choć napisanie, że "po prostu" byłoby hipokryzją... Bo być, tak prawdziwie być, nie wydarza się tak po prostu. Wymaga wysiłku. Ogromnego wysiłku i gotowości na różne ewentualności, jakie za sobą niesie życie.

Ostatnio bliska mi kobieta powiedziała, że bycie prawdziwą, świadczy o mojej odwadze. Bycie odważną to tylko część mojej historii. Ja po prostu mam wokół siebie bezpieczną przestrzeń. Wiem, że jeśli zdarzy mi się w ostateczności spalić za sobą jakiś most, to mam w swojej przestrzeni życiowej szerokie ramiona, które przytrzymają mnie nad przepaścią. Przez chwilę będą mi skrzydłami, nim stanę o własnych siłach na pewnym gruncie.

Gdy uznałam w sobie wszystkie elementy mnie samej, odkryłam jak być prawdziwą. I dopiero taka, świadoma blasków i cieni własnej osoby, odważam się ruszać w warsztatową podróż w żeńskiej energii. Czuję całą sobą, że nade wszystko prawdy nam trzeba. Prawdy o nas samych.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful