Lato zmian
📅 08.07.2021
Znów to zrobiłam. Wpadłam mu w objęcia i dałam się ukołysać w rytm znanej melodii - jestem zbyt zajęta, by robić cokolwiek. Leniu, mój drogi towarzyszu! Nie znoszę cię równie mocno jak uwielbiam. Mogłabym siebie ganić za przyjaźń z tobą. Ale dajesz mi równie dużo, jak zabierasz, więc - rachunki mamy wyrównane. Potrzebuję tych leniwych randek z tobą, by móc się zresetować, by nie oszaleć w natłoku myśli, obowiązków i list do odhaczenia.
Wracam. Z powiewem letniego wiatru, z promieniami słońca, ze śpiewem ptaków i bzyczeniem nocnym komara. To moje ostatnie chwile "beztroski". Już za kilka tygodni nic nie będzie takie samo. To znaczy, ja wiem, że każde jutro jest inne od dziś, że każde dziś niesie nowość różniącą się od wczoraj, ale pewien etap mojego życia właśnie się zamyka. Choć chyba lepiej byłoby ten stan rzeczy określić nie tyle zamknięciem, co ewoluowaniem do zupełnie nowej, nieznanej mi formy.
Od kiedy pamiętam lato łączyło się ze zmianami w moim życiu. Jedne były subtelne - na przykład zmiana cyfry oznaczającej wiek (urok urodzin w wakacje) czy też tych większych jak nowa szkoła, pójście na studia, praca, przeprowadzka, dziecko... Po trzech latach pozornej stagnacji znów następuje u mnie przełom. Powrót do zawodu i zmiana pracy.
Powietrze rozgrzane słońcem, rześkość poranka, ekscytacja połączona z nutką strachu przed nowością. Nadchodzi lato, nadchodzą zmiany.
Nowości i ich ugruntowanie potrzebują u mnie wyjątkowej oprawy. A nie ma dla mnie nic bardziej wyjątkowego jak szum fal, bezkres morza, przypływy i odpływy, wiatr smagający twarz. Tak było w 2013 roku, później 2017 i tak jest w 2021. Dziwnym zrządzeniem losu nowe początki wypadają u mnie co 4 lata! To nie jest tak, że te zmiany zachodzą nagle. Każdą z nich poprzedzał długi proces małych kroków. Przygotowanie ciała, duszy, serca na zmiany radykalne.
Początek lata to dla mnie czas przełomowy. Dziś mogę powiedzieć, że w pierwszej jego połowie, w lipcu obchodzę urodziny... trzy razy! Pisałam już gdzieś, że u mnie musi być grubo lub wcale... więc te urodziny razy trzy są w sam raz dla mnie i mojego intensywnego, wieloaspektowego przeżywania codzienności. Urodziłam się w ostatnich dniach lipca. Wtedy moja podróż się zaczęła. Życie płynęło swoim rytmem. Czasy przedszkolne - mimo, że do przedszkola nigdy nie chodziłam (za to teraz zawodowo nadrabiam te braki). Szkoła podstawowa, gimnazjum, liceum. Zupełnie nie wiadomo kiedy przyszedł czas na studia i pierwszą pracę. Co dzień patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, a jednak dopiero po wielu latach przyszedł moment, by poznać siebie samą. Przełomem okazała się połowa lipca 2018 roku. Na świat przyszedł mój syn, ale na świat przyszła też jakaś nowa, nieznana mi dotąd część mnie samej. I czułam się dokładnie jak noworodek - oszołomiona zmianą, nieprzygotowana na to, co mnie czeka po tej drugiej stronie. Wszystko nowe, nieznane, chwilami straszne. Miałam wrażenie, że spoglądam w lustro po raz pierwszy. Bo pierwszy raz zobaczyłam w nim siebie, jakiej dotąd nigdy nie znałam. Świat stanął na głowie. Ja także stawałam, by choć spróbować dostosować się do nowej rzeczywistości. Dwa lata później, w przełomowym i trudnym dla wielu roku 2020, na początku lipca narodziłam się po raz trzeci wraz z moim blogiem. "Istnieję", "jestem matką" i "ja kobieta" połączyły się w jedną całość! Początkowo moja "całość" wyglądała jak zlepek niepasujących do siebie elementów, połączonych w sposób przypadkowy i niezrozumiały. Tam nic do siebie nie pasowało, a jednocześnie tak silnie się przeplatało, że rozsupłanie tego węzła graniczyło z niemożliwym.
Najtrudniejsze było otworzenie drzwi w mojej szafie. Przez ponad trzy dekady nazbierało się tam bardzo dużo różnych spraw. Zawartość szafy, pozornie poukładana, posegregowana, poupychana wysypała mi się z łoskotem na głowę. Wiesz jak trudno było w tym bałaganie odnaleźć to, co tylko moje?! Wśród tak wielu nie-moich, narzuconych przez otoczenie i świat przekonań, myśli, osądów, poglądów. Były silnie we mnie zakorzenione, choć nie moje. Nosiłam je w sobie i na sobie mimo bólu, który mi sprawiały. Trzy daty, trzy nowe początki, trzy etapy tworzenia się całości i jedna ja.
To nie jest tak, że teraz już nic więcej się nie wydarzy. Ot zadziało się i nastąpi już sielanka, spokój, harmonia i stałość. Teraz wydarza się wszystko co dzień. Każde jutro niesie "nowe". Mam wrażenie, że czas w ostatnim roku przyspieszył. I choć ciągnie się jeszcze za mną niewygodne "stare", to coraz częściej zastępowane jest "nowym", a właściwie tym co w pełni "moje". I ten proces daleki jest od harmonii i sielanki. Nie łatwo wyjść z trzech dekad nawyków i narzuconych przekonań. Zwłaszcza gdy chce się wszystkiego doświadczyć już, gdy pragnie się zmian radykalnych, zachodzących w ciągu jednego dnia, gdy trzeba wykazać się cierpliwością, której szczerze się nie znosi.
Czasem czuję się jak mój już prawie trzyletni syn, marzący o tym, by być na tyle "dorosłym", aby dosięgać wymarzonego guzika z cyfrą 8 na panelu sterowania windy, furtki do samodzielnego jeżdżenia windą i umiejętności dotarcia nią na 8 piętro, na którym znajduje się nasze mieszkanie. Gdy mówi o tym z taką pasją, że on by już chciał, aby tak szybko urosły mu nogi i ręce, uśmiecham się pod nosem z myślą - jaka mać taka nać. Niby wiem, że każdy dzień przynosi mi to, co dla mnie niezbędne i cenne, a jednak gdzieś w środku mnie jest ta chęć, by pominąć ważne kolejne jutra, na rzecz dorośnięcia do tego, by sięgnąć magicznego guzika z cyfrą 8. Lato rozgaszcza się we mnie i wokół mnie.