Skip to content

List do Matki Płaczącej - o trudach macierzyństwa

📅 24.08.2020

Wiem, że jesteś po drugiej stronie. Czuję Twoją obecność. Słyszę Twój płacz. I mam ochotę Cię przytulić. Otrzeć Twoje łzy. Nie jesteś sama... Nie jesteś jedyna... Ja też wiem jak to jest, gdy bycie mamą przerasta. Nie, żeby miało to przynieść Ci ulgę. Chodzi raczej o świadomość, że ten trud, który przeżywasz dotyka wielu z nas, choć niewiele o nim mówi, jest częścią drogi, a nie wynaturzeniem.

Niektórym kobietom jest po prostu łatwiej. Są wśród nas takie, które są "lekkie", jakby ciągle "pływające" - nie wiem czy rozumiesz... Kobiety twórcze, ale nie "konkretne" (w zdyscyplinowanym, poukładanym, żołnierskim stylu mojej szafy). Dużo mówią o treściach, które można zawrzeć w jednym zdaniu. Czynności, które można wykonać w godzinę, stają się dla nich projektem. Nie rzucają się na życie i wszystkie nadarzające się okazje, jakby za minutę miały umrzeć i nic już więcej nie doświadczyć, ani nie poczuć. Dają sobie czas. To zdecydowanie nie ja, nie mój system działania. Nie byłam z tych, które płynęły z prądem. Działanie, szybkość, niezależność, ogromna wolność w przemierzaniu dróg... I teraz wyobraź sobie w tym małego człowieka, uczącego się absolutnie wszystkiego. Przy małym dziecku takie podejście nie działa... No dobra, u mnie nie zadziałało. Bo nagle okazuje się, że trzeba dostosować się do dziecka, do jego tempa. Wczesne macierzyństwo to takie wyczekiwanie dobrego momentu, odraczanie działania, dryfowanie na powierzchni, umiejętność podchodzenia do prostych spraw jak do procesu. Dokładnie na tym polegały moje trudne początki macierzyństwa.

Jeśli ktoś całe życie płynie pod prąd, mięśnie są przyzwyczajone do pracy, do ruchu. A nagle trzeba rozłożyć ramiona i dać się nieść prądowi. To boli. Ta "bezczynność" boli, brak kontroli boli. Nagle okazuje się, że nie tylko mój świat zewnętrzny wywrócił się do góry nogami, ale i to, co we mnie - to, co przez ponad 3 dekady było stałe, a jeśli coś się przeobrażało, to siłą moich mięśni. Zmiana zależała ode mnie. Bolał też fakt, że za oknem nic się nie zmieniło, życie płynęło swoim rytmem, ludzie chodzili do pracy, spotykali się z przyjaciółmi, planowali, realizowali, doświadczali... A ja...?! Uwięziona z laktatorem w ręku, więźniarka pór karmienia... Wszystko w moim domu nierealnie rozciągało się w czasie, jakby ktoś przesuwał klatki mojego życia w zwolnionym tempie. Tak, na to nie byłam gotowa, tego nie przewidziałam, z pozornością czasu przy niemowlaku musiałam dopiero nauczyć się żyć.

Są kobiety, które macierzyństwo po prostu cieszy. Które czują spełnienie dzięki samemu faktowi wydania na świat nowego człowieka. Ale są też takie, dla których macierzyństwo jest (tylko albo aż) jedną z ról. I próba jakiegokolwiek wartościowania któregokolwiek z podejść jest w mojej ocenie zwykłym nieporozumnieniem. Tak, można kochać miłością bezwarunkową własne dziecko i być wykończoną rolą matki. Można kochać, ale i pragnąć wolności. Dziecko w życiu to zmiana. Według mnie nie da się na to przygotować. Może inaczej... wczesnego macierzyństwa nie da się zaplanować. Bo plan musiałby objąć tego małego człowieka i uwzględnić jego tempo, zasoby, potrzeby, temperament - kogoś, kogo widzimy pierwszy raz w życiu, kogoś, kogo dopiero poznajemy.

Jak mnie coś gniecie to działam i chcę coś zmieniać. Już i natychmiast. A przecież po porodzie nie zawsze się da "już i natychmiast", bo absolutnie wszystko hamuje. Ciało i jego sprawność, zmęczenie, długie zasypianie dziecka i krótka drzemka. Niespanie w nocy i posiłek w biegu. Paraliżujący strach o zdrowie dziecka. Do tego gąszcz rad typu "będziesz nosić to się przyzwyczai", a za rogiem "noś, tul, kołysz - układ nerwowy malucha tego potrzebuje"; karm piersią, nie karm piersią... bla bla bla. I w tym wszystkim jeszcze ocena... Niezależnie co byś zrobiła, zawsze znajdzie się ktoś, kto tego nie poprze, kto skrytykuje, kto oceni negatywnie. To wszystko boli i hamuje. Bo jak dziecko uczy się żyć po drugiej stronie brzucha, tak kobieta uczy się roli matki. Potrzebuje wsparcia i dopingu. Słów otuchy i dłoni, która pomoże wstać po kolejnym upadku przy próbie stawiania kroków. Nosiłam w sobie przeogromną potrzebę ucieczki od tego, mimo ogromu miłości.

Nie obiecam Ci, że to wszystko szybko minie, że nie będzie wracać, że zapomnisz i będziesz się jeszcze z tego śmiać. Nie. Ale daję Ci słowo, że każdą ciemność da się rozświetlić. Może nie samemu, może nie natychmiast... ale da się. Masz prawo do walki i masz prawo do dryfowania. Masz prawo do złości i do żalu. Masz prawo tupać nogami i prawo do płaczu. Masz prawo kochać, ale i marzyć o wolności. Jeśli to wszystko w Tobie jest, pozwól by wyszło, bez wstydu, bez etykietowania, bez samobiczowania się. Nie trzymaj w sobie tego, co Cię przytwierdza do dna, co ciąży.

Wyszłam z mroku. Odbiłam się od dna bez dna. Spojrzałam w nieskończone oczy pustki. I w porę dostrzegłam wyciągnięte do mnie ręce. Sama nie wiem jak długo anioły dookoła mnie czekały, bym skorzystała z oferowanego mi wsparcia. Jestem wdzięczna za ich cierpliwość i za to, że nie zwątpiły, że wreszcie dostrzegę wyciągnięte do mnie dłonie. Wyszłam z mroku o własnych siłach, ale z pomocą życzliwych mi dusz. Teraz spłacam światu dług wdzięczności za dobro w ludzkich postaciach, które spotykam na mojej drodze. Dobro, które otrzymuję, uwalniam z rąk, by rozświetlało ciemność. Ślę je do Ciebie. A gdy już wyjdziesz z mroku poślij je dalej, niech rozjaśni drogę innej Płaczącej w ciemności. A Ty, która tę część drogi dawno masz za sobą, nigdy nie odwracaj głowy, przechodząc obok Płaczącej Matki. Poślij do niej dobro, które sama otrzymałaś.

Matkami się nie rodzimy, matkami się stajemy.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful