Magia grudniowego poranka
📅 01.12.2020
Tak się zrobiło magicznie, że aż kłuje po oczach..., a łzy (nie)szczęścia jeszcze przed chwilą płynęły kaskadami. Oj grudniu, grudniu... Miało być fancy, instagramowo, pięknie jak z reklamy... Ale dałeś ciała po całości, stojąc w progu z garścią złości, frustracji i żalu, zamiast brokatu.
Rozpędziłam się, by wpaść Ci w objęcia i... odbiłam się od ściany. Brawo ja. Zwykle, gdy zderzam się z murem (bo przecież to nie pierwszy raz, a mimo to zawsze jestem zaskoczona), musi minąć chwila (czasem wieczność), by pojawiły się na nim pęknięcia, szczeliny... aby finalnie sam runął. Tak będzie i tym razem. Wiem to. Zastanawiam się tylko co zrobić, by ten etap wyeliminować. Nie jestem masochistką. I dość już mam guzów i siniaków. Chcę łagodności, pięknej sukni. A tymczasem po chacie wciąż gania mnie zbroja, ze świętym oburzeniem i niedowierzaniem - czemu nie chcę jej już (po 3 dekadach) nosić.
Wypiłam duszkiem kawę przyprawioną rozczarowaniem. Zagryzłam kanapką, posmarowaną rozgoryczeniem. Idę dalej. Nie ma co tkwić przy rozlanym mleku i go żałować. Ściera w dłoń - powycierać i żyć dalej.
Gdy już wybuchło co miało wybuchnąć i wypłynęło ze łzami, zrobiło mi się lżej. Nie dobrze czy przyjemnie, tylko lżej. A gdy nie dźwiga się na barkach myśli, wgniatających w podłogę, jakoś tak nabiera się chęci, by zająć czymś ręce.
Błogosławiony, kto wymyślił druk (znaczy ten, Gutenberg czy jak mu tam) i kolorowe, piękne ilustracje w książkach o magii świąt... Dostałam tę książkę kilka (raczej kilkanaście) lat temu od koleżanki, której dziećmi zajmowałam się dorywczo w czasie studiów (moich studiów rzecz jasna). Przy którymś tam większym porządkowaniu niepotrzebnych już zabawek/książek i innych dziecięcych skarbów, koleżanka przyszła do kuchni z naręczem kolorowych stron. Tę jedną książkę sobie zostawiłam (tematyka bardzo moja i od razu poczułam, że zostanie ze mną na dłużej, taka miłość od pierwszego wejrzenia).
Dziś, ta sama książka, reanimowała niemal zamordowaną przeze mnie magię pierwszego dnia grudnia i odliczania do świąt. Z tego miejsca serdeczne podziękowania kieruję także w stronę niezawodnego, jak zawsze, brazylijskiego krzesła podwieszanego do sufitu, potocznie zwanego hamakiem. Dzięki stary. Ratujesz mi tyłek nie od dziś!
Dream team normalnie!
I jeszcze obiad z dostawą do domu... Jeżu kolczasty, jaka ze mnie szczęściara w ten paskudny grudniowy poranek!
A miało być tak fancy, tak pięknie i instagramowo. Jak w topowej reklamie sieciówki ze świecidełkami. Idę łatać kieckę utkaną... "z miłości i łagodności" - (dobre, normalnie boki zrywać). Jutro znów w niej wystąpię. Ciekawam bardzo czy cokolwiek z niej zostanie do Wigilii.
Jak tam Twój magiczny pierwszy dzień grudnia?