Między rutyną a rytuałem
📅 25.07.2020
Zadziało się ostatnio tak dużo, że nawet moja prędkość światła zwyczajnie nie nadążyła za biegnącym czasem. I choć z obcej perspektywy zaistniała PRZERWA, to z mojego punktu widzenia to, co się działo w szafie niewiele miało wspólnego z zastojem.
W szafie znalazłam pewne wspomnienia, tęsknotę, króliczka za którym biegłam dobry kawał swego życia. Od zawsze niedoścignionym było życie zamkniętym w ramy. Takie zaplanowane, pełne celów i zamierzeń. Wydawało mi się to takie wytworne, eleganckie, wielkie... Wyobrażałam sobie siebie samą wstającą co dzień o konkretnej godzinie, jedzącą pięknie przyrządzone śniadanie, rozpoczynającą dzień z terminarzem w ręku wypełnionym ważnymi sprawami, spotkaniami, zadaniami. Zaplanowany czas. Uporządkowany dzień... Wszystko takie równe... jak wnętrze mojej szafy...
Ale ile razy próbowałam coś zaplanować, wypełnić dzień "ważnymi" zadaniami, tyle samo razy wszystko zwykle rozsypywało się jeszcze tego samego dnia... A ja wciąż marzyłam o takiej rutynie wypełniającej dzień po brzegi... Być kobietą sukcesu, władającą swoim czasem, na maksa wykorzystującą swój potencjał, wyciskającą z siebie ostatnie krople energii. Korporacja... o tak, tam człowiek może się poczuć po brzegi wypełniony zadaniami. Praca przy komputerze za biurkiem... I ta misja, płynąca z podejmowanych działań... Totalnie rozum mnie opuścił. I choć pod kopułką roiły się te myśli szalone, to całe moje jestestwo stało w oporze przed głową. Absolutnie nigdy nie zdołałam przeżyć tak przynajmniej jednego dnia. I co śmieszniejsze nigdy nie przemknęło mi przez głowę, że to nie przypadek... Że o czymś to świadczy... Ja... moje tornado myśli, miliony pomysłów kłębiących się w głowie, zamiłowanie do detali i puszczania wodzy fantazji... Energia wylewająca się ze mnie i odwieczna potrzeba decydowania o sobie samej... To nie mogło się udać. O ile szafę potrafiłam utrzymać w objęciach pudeł o tyle życie miało zbyt wiele energii, bym potrafiła je usidlić, sprowadzić do dat, godzin i punktów w planie dnia.
Nie mówię że rutyna, stale powtarzające się elementy dni, tygodni, miesięcy nie mogą dać poczucia spełnienia, bo pewnie mogą, nie mi, ale mogą. Czas który już nie płynie, który ktoś poszatkował na drobne puzzle, które należy ułożyć. To czego od zawsze pragnęła, o czym marzyłam i czego potrzebowałam nie było rutyną... Całe moje JA od zawsze pragnęło... rytuałów!!!! Czegoś wielkiego, wyjątkowego, stałego ELEMENTU wzbogacającego życie. Wyjątkowa chwila o poranku, cudownie kojący zespół czynności wieczorem. Samo słowo rytuał... brzmi dla mnie magicznie, jak z baśni. Kojarzy mi się ze spokojem ale i ogromnym potencjałem twórczym.
Świadomość, że poszukuję rytuału nie rutyny, jest dla mnie ważnym odkryciem. Bo gdy wiem co chce stworzyć, prędzej czy później znajdę w sobie energię, by tego dokonać.
Stworzenie własnych rytuałów wymaga nie tylko wyobraźni ale i szerokiego wejrzenia w głąb siebie, w swoje emocje, potrzeby, odczucia. Potrzeba mi w życiu chwil wypełnionych magią, rutyna tworzy się sama, przy okazji.
Nie mogę się doczekać co stanie się moim rytuałem... ale czuję, że już w krótce to się stanie. Do następnego!