Miłość własna
📅 09.05.2022
Pamiętam tamten maj. Nic nie było prostym. Czego nie dotknęły moje palce, mroziło chłodem strachu. Ogrom nieszczęścia zamknięty w jednym ciele. Nie żeby to ciało przeszło nie wiadomo jak traumatyczną drogę... Choć z perspektywy czasu już wiem, że pojęcie traumy wcale nie odnosi się do obiektywnego rozmiaru doświadczenia, ale do siły z jaką reaguje na nie ciało, serce i dusza. Życie się we mnie zatrzymało. Jak dobrze, że się zatrzymało! Bo tylko wyhamowując mogłam nabrać rozpędu, jakkolwiek irracjonalnie by to brzmiało.
Zaczęłam szukać przyczyny. Co powoduje, że życie staje się tak nieznośnym do trwania w nim? Co poszło nie tak? Czego zabrakło? Bo czułam całą sobą deficyt trudny do nazwania. Wszystko co upchane w mojej szafie od dawien dawna, wysypało się z łoskotem na przedpokojową podłogę. Zwykle w takich sytuacjach (nie miej złudzeń, to nie pierwszy raz szafa rzuciła mi do stóp całą swą zawartość) pospiesznie upychałam cały ten bałagan, powtarzając głośno "oj tam, oj tam! masz tak wiele, niektórzy nie mają nic". Ale nie tym razem. Zaczęłam brać w dłonie te drobne elementy, budujące mój świat i decydować czy oby na pewno nadal są częścią mnie samej? Tak na nowo narodziła się moja szafa.
Jak to z początkami zwykle bywa, po zrobieniu porządków i przefiltrowaniu treści, które w sobie nosiłam, zrobiło się dużo miejsca. Szafa stała się niemal pusta. Choć na sprawę można spojrzeć zupełnie inaczej, nie pusta a gotowa na przyjęcie nowego. Przyznaj, że o wiele lepiej to brzmi. I ja wierzę, że ten wydźwięk słów jakie kierujemy do siebie, ma ogromne znaczenie! Może hamować, może ściągać w otchłań, a może stać się wyzwaniem, wołaniem o nowe i zapraszaniem tego nowego do serca.
Wiesz czego najbardziej zaczęło mi brakować? Miłości własnej! Eureka! Serio, było to dla mnie niezwykłym odkryciem! Ten strach, niepokój, nieposkromiony lęk były plastrem na otwartą ranę, jaką była wyrwa w sercu po utracie zdolności kochania samej siebie. Tak, dobrze przeczytałaś, po utracie. Bo my się z tą miłością rodzimy! Dziecko, zanim zacznie doświadczać świata z dobrodziejstwem całego inwentarza, jest przekonane o swojej doskonałości! I nie mówię tu o byciu zarozumiałym czy o pysze. Dziecko wie, że jest kompletne i wystarczające, dość doskonałe by być kochanym, by kochać siebie samo. Dopiero z wiekiem i doświadczeniem zaczynamy gubić w sobie te życiodajną umiejętność. Oczywiście nie wszyscy. Są ludzie, którzy z wiekiem zamiast tracić, napełniają serce jeszcze większą miłością własną. Ale są też tacy, którzy tracą ją niemal całkowicie, by po latach wpaść w jej objęcia z zachwytem zapierającym dech, zalewającym serce tak niezwykłym ciepłem, że trudnym do ujęcia w słowa.
Więc jak pokochać siebie? Jak powrócić do tej umiejętności, którą już w sobie miałam? Możesz się śmiać, ale gdy uświadomiłam sobie czego mi brakuje, gorączkowo zaczęłam przetrząsać internet w poszukiwaniu gotowej recepty na to, w jaki sposób powrócić do tej miłości do siebie samej. Przecież musi być na to jakiś przepis, jakaś recepta! W sieci można znaleźć teraz wszystko! A jeśli nie można tego znaleźć to znaczy że najprawdopodobniej to nie istnieje! Z tą myślą scrolowałam strona po stronie. To niemożliwe! W internecie znaleźć wszystko, a nie ma recepty na to, w jaki sposób pokochać siebie?! Lubię szybkie rozwiązania, natychmiastowość efektów kusi mnie bardzo!! I miałabym zaakceptować fakt, że nie ma jednej drogi ku celowi jaki obrałam? Nie kliknę i nie kupię tego, czego pragnę, w ułamek sekundy?! Bardzo mnie to frustrowało. Odpuściłam.
Życie toczyło się dalej. Dni płynęły, wschody słońca następowały po każdej, nawet najciemniejszej nocy. Szafa zaczęła się zapełniać tym, w czym mi do twarzy, tym, co skrojone na moją miarę. Miłość przyszła sama, zaproszona pragnieniem. Po prostu, pewnego dnia wstałam rano, spojrzałam w lustro i już wiedziałam, że stała się faktem! Spojrzałam w swoje oczy i poczułam, że jestem kompletna, choć wcale nie idealna. Tylko z tą miłością, to nie jest tak bajkowo i kolorowo, jakby się mogło wydawać. Nie ma się jej raz na zawsze, bo przecież już wiem, że można ją w sobie zatracić, zapomnieć, wyprzeć. To przyjaciółka, której z troską doglądasz, dbasz, utrzymujesz relację. Lecz to nie jedyny trud jaki za sobą niesie...
Bo gdy już odkryjesz, że pokochałaś siebie... nagle okazuje się, że świat staje na głowie. Bo pokochać siebie, to stać się dla siebie ważną. A o ważne osoby się dba, otacza się je uwagę, zainteresowaniem. Wtedy nie tak łatwo zgodzisz się na bylejakość, na umniejszanie sobie. Nagle odkryłam własne granice, święte linie nie do przekroczenia. Wiesz jak trudno na nowo pokazać światu gdzie kończy się jego wolność a zaczyna Twoja?! Kilka kontaktów poszło w niepamięć, pare relacji straciło na intensywności. Telefon przestał dzwonić, komunikator nie sygnalizował już z taką częstotliwością jak wcześniej, nowych wiadomości.
Pomimo trudu i nieustającego bycia w drodze, miłość do siebie jest najpiękniejszym doświadczeniem jakie mnie spotkało. Czuję, że wracam do siebie samej. Jakbym rozdzieliła się na długie lata z moją najlepszą przyjaciółką, z sobą samą, a teraz nasza relacja rozkwita na nowo.
Jeśli chcesz pokochać siebie stań się dla siebie ważna, reszta sama się ułoży. Przecież zawsze się układa. Miłości Kochana!
Jeśli dotrwałaś do tego momentu, jesli przeczytałaś wszystko co napisałam, zostaw proszę po sobie komentarz. Dziękuję!