Miłością w ciemność
📅 10.03.2022
Zapadła cisza. Wśród huku, krzyku, chaosu, płaczu. Myślę, że czasem warto nicości nie ubierać w słowa. Choć przez chwilę... Mogłabym pisać, wyrzucać z siebie słowa, a jednak poczułam przeogromną potrzebę zatrzymania się w tej nicości na chwilę, by zebrać siły. By sprawić, że moje działania staną się racjonalnymi, przemyślanymi. Jeszcze chwilę temu wszyscy byliśmy wirusologami... dziś staliśmy się wojennymi strategami. Nie dorzucę mojej cegiełki, nie tym razem. Bo cóż ja mogę wiedzieć o wojnie? Jedyna, którą doświadczyłam to ta, na kartkach podręcznika historii. Co mogę wiedzieć o obronie granic, gdy jedyne granice, których przyszło mi bronić, to moje własne? A i te ustanawiać zaczęłam zupełnie niedawno, maleńkimi krokami.
Wszystko, co do tej pory o sobie myślałam, rozmyło się. Waleczna, heroiczna, silna, nieustraszona, sprawiedliwa, gotowa na czyny wielkie... Bańka rozpłynęła się w nicości. Nie mogę dać więcej niż mam. Idę w tę ciemność z naręczem kanapek, bo czuję, że tylko tyle mogę. Kilka sklepowych produktów spożywczych. Odrobina ciepłych ubrań i miłość, wypływająca z bochenka chleba, odzianego w masło i siłę, płynącą z protein i węglowodanów. Oto moje czyny wielkie, na które mnie stać. Pierwszy raz nie jestem zdolna czuć niczego więcej niż miłości i strachu.
Kiedy słowa wylewają się z ludzi strumieniami, czasem jedynie cisza dosadnie wyraża to, co dzieje się w sercu. Wierzę, że wszystko, co nas otacza, to energia. To nieustanny ruch. Czułam od kilku dni ciężar, jakby ktoś okrywał mój świat, przestrzeń, w której żyję, twardym i ciężkim pledem. Z każdym kolejnym dniem uginałam się bardziej i bardziej pod jego ciężarem. Czułam się jak bezdomny pies u brzegów oceanu, tuż przed tsunami. Każdym zakończeniem nerwowym czułam grozę, bez świadomości skąd i kiedy nadejdzie najgorsze. Ucieczka w głąb wyspy... Instynkt, który podpowiada działania, by przetrwać.
Ciepły, znany kąt w mojej szafie. Tam się skryłam. Wtuliłam w swoje emocje, okryłam pragnieniami i za wszelką cenę usiłowałam zatrzasnąć drzwi szafy przed strachem, lękiem, obezwładniającym poczuciem bezsilności, ale i paniką. I kiedy już myślałam, że jestem bezpieczna... dotarło do mnie, że tam, poza wnętrzem mojej szafy jest mój syn, mój mąż, moi rodzice, moje siostry, przyjaciółki z rodzinami, sąsiadka, która z wielkim uśmiechem mówi mi dzień dobry, są panowie budowlańcy na balkonie (z Ukrainy). Co jeśli żadne z nich nie odkryło jeszcze swojej szafy?! A może odkryło, ale z czwartkowym porankiem dwudziestego czwartego lutego ich szafa obróciła się w pył?!
Uchyliłam drzwi. Świat poza szafą jest przerażający, ale... po części utkanych z moich myśli. Pora zrobić w głowie miejsce na znacznie potrzebniejsze teraz uczucia niż tylko paniczny lęk. Miłością w ciemność...
Zaczęło się działanie. Nie jakieś spektakularne, na wielką skalę. Malutkie kroki ku normalności. Spakowana paczka, kilka maili, puszczenie w świat garści informacji o tym co i gdzie potrzeba. Mimo strachu, słowa otuchy dla koleżanki, odczuwającej tak duży lęk, że paraliżujący jakiekolwiek działanie.
Nawet nie chcę wyobrażać sobie jaki ciężar okrywa, a raczej wgniata w ziemię dzieci, które uciekają przed wojną. Nie z ignorancji, nie z bezduszności, ale ze strachu, że zamknę się w mojej szafie i już nigdy z niej nie wyjdę. A potrzebna jestem tu, poza jej wnętrzem.
Pamiętam z zajęć na studiach moją wykładowczynię, panią Małgosię, która powtarzała, że pod strachem zawsze ukryta jest tłumiona agresja, a pod agresją zawsze kryje się tłumiony strach. Te słowa pomagają mi łapać balans w rzeczywistości, która mnie otacza. Tak, widzę to dokładnie. Trzyletni chłopiec krzyczący ze złości, kopiący w wannę podczas kąpieli, uderzający drzwiczkami łazienkowej szafki. W tym napadzie szału dostrzegłam w jego oczach nie agresję, ale głęboki strach i smutek. Ciemność. I w tę ciemność skieruję miłość.
Piszę ten post po raz trzeci... i dziś znów czuję, że nie piszę tego, co we mnie siedzi głęboko. Nie w pełni, nie wystarczająco. Nie ma słów, w które umiałabym ubrać tę nicość, czarną dziurę bólu i okrucieństwa. Jedyne, na co dzisiaj mnie stać to miłość i jest mi z tym ekstremalnie dziwnie. Bo wiem, że strach, który odczuwam, ukrywa w sobie tłumioną agresję. A ona prędzej czy później upomni się o uznanie, zauważenie, o swoje ujście. Ale zanim to nastąpi... biorę w palce kolejną porcję ciasta drożdżowego i z każdym ruchem dłoni wlewam w nią miłość.
Naszą cechą narodową jest wiedzieć wszystko najlepiej, w ułamku sekundy za sprawą internetu posiąść wiedzę specjalistyczną, w każdym kryzysowym temacie. A dziś jedyne co wiem i co do czego mam absolutną pewność to fakt, że głodnego pragnę nakarmić, płaczącemu okazać wsparcie i utrzymywać się jak najdłużej na powierzchni, by nie wpaść w otchłań nicości.