Najeżona - podaruj facetowi samodzielność
📅 05.10.2020
Bywa, że lubię rozpoczynać dni od słów, będących fragmentami czyichś myśli. Wtedy dany cytat, sentencja, prowadzą mnie przez cały dzień. Tak było i tym razem, choć szczerze TAKIEGO towarzyszenia raczej nie przewidywałam.
Zaczęło się niewinnie - "Każdy syn wyrośnie kiedyś ze swoich zabawek i stanie się mężczyzną..." - ciekawość we mnie narastała. Tak się składa, że mam syna. Z wielu zabawek już wyrósł - na przykład z grzechotek, kontrastowych książeczek i tych irytujących, migocząco-grających plastików. Co nie znaczy, że nie byłam ciekawa następców grzechotek i innych gadżetów (nie)zbędnych niemowlakowi. Wręcz przeciwnie. Każdy kolejny etap w życiu mojego syna, budzi we mnie ciekawość. W każdym potrafię odkryć blaski i cienie. Nie buntuję się przeciw tym etapom. Są naturalną konsekwencją wrastania korzeniami w ziemię, kształtowania pnia, rozbudowywania się korony.
Coraz więcej umie, coraz więcej rozumie, coraz więcej może sam. A tym samym, coraz mniej mnie samej wypełnia każdą godzinę jego życia. I myślę sobie - cudownie - przez pierwsze miesiące byliśmy nierozłączni, a ja wypełniałam szczelnie każdą sekundę jego życia. Później z sekund weszliśmy w etap minut, teraz godzin.
Wróćmy do sentencji... Czytam dalej - "ale" - zapala mi się czerwona lampka. No tak, zawsze musi być ale. Wyrósł z zabawek, stał się mężyczyzną i oni nadal widzą w tym jakieś ale... Najeżyłam się. Wracam do czytania - "ale w sercu matki na zawsze pozostanie małym chłopcem" - no żesz kurna! Zaorane! Kurtyna!
I tak sobie myślę... co takiego BLE jest w obrazie dorosłego syna w sercu matki? Jasne, że słodki, mały Pimpuś jest rozczulający. Ale ile radości musi się kryć w otworzeniu ramion i wypuszczeniu syna do ludzi, by poznawał, zdobywał, doświadczał. By stawał się samodzielny! Jaka duma musi rozpierać, gdy przyniesie pierwsze świadectwo szkolne, niezależnie od koloru paska na nim widniejącego. Jakim pięknym musi być moment, gdy w progu domu staje pierwsza miłość syna. Jego pierwsza praca, dorosłe wybory, siła z jaką bierze na ramiona konsekwencje podejmowanych decyzji.
Najeżenie nie ustępuje. Kłuje z każdym kwadransem mocniej. Z jednej strony jest stado synków, którzy na zawsze pozostają w sercu matki jako mali chłopcy, a po drugiej stronie barykady rzesze córek, które od maleńkości są wychowywane w duchu tego, co w przyszłości będą musiały, jakie role będą podejmowały. Małe wojowniczki, które muszą być gotowe na wszystko - umieć ugotować, zadbać o dom, rodzinę, ale i być niezależne, niezłomne w dążeniu do celu. Dbające o wszystko i wszystkich. Czujesz ważność roli dziewczynki, stającej się kobietą.
Wróćmy do słodkich Pimpusiów. Wieczni mali chłopcy w sercach matek - nie ważne czy odpowiedzialni, czy zaradni - przyszłość nie ma aż tak dużego znaczenia - bo w sercu matek zawsze będą ICH małymi chłopcami. Możesz się nie zgadzać, możesz tupać nogą - ja tak to widzę.
Nie ma dla mnie nic gorszego niż spętany pępowiną dorosły chłop, szukający w partnerce tych matczynych oczu, wpatrzonych w swego słodkiego Pimpusia... Przypominam! Mam syna i nadal ten obraz wywołuje we mnie dreszcze. Choć syn mój odrósł dopiero od ziemi na wysokość 88cm mówi o sobie czasem, że jest uwaga - mężczyzną, lub eleganckim chłopakiem - więc moje serce podąża właśnie za takim nim. I nie, nie jest to teraz pieśń pochwalna mnie-matki, choć sądzę, że najgorsza też nie jestem. W końcu w danej chwili daję z siebie 100% i naprawdę sprawą drugorzędną jest fakt, że nazajutrz zdarza mi się ocenić te moje 100% na zaledwie 20, 40 czy 70. Ale z perspektywy czasu zawsze można było zrobić wszystko lepiej. Wiem jedno, ja matka wychowuję mojego syna dla... kogoś innego, dla osoby, która będzie mu towarzyszyć w życiu. I najlepsze co mogę podarować tym dwojgu, to samodzielność.
Jeśli argument własnego syna nie przemawia, to może ugryźmy temat z drugiej strony. Weźmy na tapetę syna mojej czy Twojej teściowej - znaczy mojego czy Twojego mężczyznę. Dla spokoju ducha na wstępie polecam sprawdzić czy wśród pierdyliona lajków i serduszek pod powyższą sentencją, nie ma przypadkiem emotikony rodzicielki Twojego męża/kochanka/faceta/towarzysza życia - zawsze łatwiej rozprawiać się z demonami, gdy są hipotetyczne.
Lubię gdy mężczyzna ma swoje zdanie. Nie tyle, że jest uparty jak osioł, co - ma argumenty, które przemawiają za jego stanowiskiem. Bo lubię czasem (w ostateczności rzecz jasna) rzucić swoim arcykonstruktywnym "bo tak"! I chcę mieć kogoś z głową na karku na tę okoliczność. Lubię gdy mężczyzna jest odważny - nie żeby porywał się na hordę osobników płci męskiej w pojedynkę (chyba, że biega jak gepard i potrzebuje potrenować - to w sumie chyba spoko...) - bo bywa, że mi samej odwagi zabraknie. A czasem podejmuję decyzje, które wymagają ogromnych jej pokładów - więc chciałabym, by potrafił dotrzymać mi kroku.
I żeby nie było, ludzkim jest bać się. Ale jeśli ktoś boi się wszystkiego to znaczy, że średnio odnajdzie się w życiu. Chyba, że trafi na kogoś, kto będzie jego tarczą. Jeśli drugiej stronie to odpowiada, i nie patrzą na to dzieci (uczące się przez naśladowanie) to ok - ale to zdecydowanie nie moja bajka. Lubię gdy mężczyzna jest zaradny, bo sama z lwią częścią spraw życia codziennego potrafię bez większego problemu sobie poradzić.
Ale... żeby facet mógł działać, czasem trzeba się wycofać. Bo jeśli kobieta jest taka samowystarczalna, to on już nie ma zwyczajnie o co i po co się starać. Czasem lubię być "bezradna", nie dlatego, że nie potrafię (choć i tak bywa) ale dlatego, że jeśli jest ktoś, kto chce i może odciążyć mnie, to czemu miałabym nie skorzystać. Oczywiście działa to w dwie strony. Nie sztuką być księżniczką na ziarnku grochu.
W szafie wycie - no tak, przecież Matka Polka i wzorowa żona wszystko bierze sobie na łeb. Ciągnie nosem po ziemi, przygnieciona sprawami jej i jego, bo przecież jest niezniszczalna. Nie zrozum mnie źle. Lekko prześmiewczy ton nie wynika z pogardy dla takiego czy innego modelu/sposobu życia. To raczej taka lekka autozłośliwość - bo tę drogę też poznałam. Też nią szłam, ale nie jest dla mnie. I cieszę się, że to odkryłam. Jeśli którejś pasuje powyższy model - jej droga, jej sprawa - ale mówię tu o sobie. Pamiętaj, że to o czym piszę, jest moim postrzeganiem świata. Moją drogą, o której słuszności przekonam się (lub nie) na końcu... Póki co nie będę przepraszać za to, co myślę i jak odczuwam. Mam tylko w sobie takie poczucie, że małżeńsko-rodzinny świat kobiet stanął na głowie. Ale jedyne co mogę z tym zrobić, to uporządkować mój własny.
Nieźle popłynęłam. Bo w sumie chodziło mi tylko o to, że dorosły człowiek jest dorosły i powinien takim być też w sercu matki. A gdy matka nie pozwala w swoim sercu na dorosłość własnego dziecka to znaczy, że zatrzymała się na jakimś etapie. Bo bycie matką to dawać i nie oczekiwać zwrotu. To stworzyć wieź, ale nie przywiązać do siebie na smyczy. W sercu matki zawsze będą wspomnienia małego Pimpusia, ale zaakceptowanie faktu, że dorósł (zaakceptowanie, a nie tylko przyjęcie do wiadomości) pozwoli mu rozwinąć skrzydła. "Spójrz mamo, jestem dorosły, a mimo to jest dla mnie-dorosłego, miejsce w Twoim sercu". Myślę, że stereotyp "standardowej teściowej" może czerpać z tego źródełka... Bo mamusia wie lepiej co malutkiemu synkowi bardziej potrzeba w dorosłym życiu... Malutki synek potrzebuje mamy, dorosły (żonaty - bo o tym typie synów piszę) buduje swój świat z żoną, partnerką. Wspólnie! Ramię w ramię! Tak wygląda dorosłość, a przynajmniej ja tak ją widzę.
Dlatego, choć czasem to trudne, pozwalam mojemu 88-centymetrowemu mężczyźnie być w swojej jaskini, tupać nogą, walczyć o własne zdanie - nawet gdy na pytanie dlaczego się złości odpowiada, że nie wie. Ale dowie się, gdy dam mu przestrzeń. Więc mu ją daję, czasem wręcz popycham w jej czeluści - idź synu i odkrywaj kim jesteś, czego chcesz i pragniesz. A gdy już Twoje, jeszcze małe ramionka nie dadzą rady udźwignąć tego, co w danym momencie na nie spadło, przybiegnij do mnie i wtul się w moje matczyne skrzydła. Nabieraj sił i ruszaj dalej zdobywać świat. W moim sercu, z każdym dniem jesteś coraz doroślejszy, choć nawet nie umiesz jeszcze samodzielnie założyć butów na odpowiednią nogę.
Zawsze myślałam, że w życiu przechlapane mają dziewczynki, dziewczyny, kobiety. Ale teraz tak sobie myślę że chłopcy, nastolatkowie, dorośli męźczyźni mają zwyczajnie przewalone, gdy serce matki zatrzymuje się na etapie maleńkiego chłopca... Kobieto-Matko, podaju swojemu synowi, który lada chwila stanie się dorosłym facetem, samodzielność!