Pełnia
📅 30.10.2020
Pada. Deszcz szczelnie okrył cały świat za oknem, zupełnie jakby chciał zmyć z niego ten chaos, który zapanował. A może to niebo płacze? Lubię taką jesień. Jesienne kolory pod płaszczykiem drobniutkich kropel deszczu.
Ostatnio robi się cicho, coraz ciszej - mimo tego krzyku ropaczy na ulicach. Telefon dzwoni rzadziej. Niektóre powiadomienia jakby zapadły w przedwczesny sen zimowy. Kiedyś chodziłabym rozdrażniona, musiałabym przekonywać wszystkich (zwłaszcza siebie), że moje myśli także są w porządku.
Przez długie lata nosiłam buty nie na moją miarę. Ale ktoś orzekł, że tylko takie są jedynymi i słusznymi. Długi czas po prostu je nosiłam - bo nic ode mnie nie zależało. Zupełnie nie zwracałam uwagi na ból i rany, które te niedopasowane, zbyt ciasne buty mi wyrządzają. Gdy pojęłam, że TE buty nie są dla mnie, nie zdjęłam ich. Ktoś orzekł, że ten rozmiar pasuje wszystkim, wszystkim czyli także i mnie. Coś musiało ze mną być nie tak. Inni nosili i było dobrze. Tylko mnie raniły... Kolejnym krokiem było odkrycie, że nie tylko mnie..., nie tylko mi..., nie tylko na moich nogach..., nie tylko ze mną było coś nie tak. Może jednak nie istnieje jeden słuszny rozmiar? Może każdy musi odnaleźć swój? Rozmiar, fason, materiał, kolor... Jakiś czas temu zdjęłam je modląc się, by nikt tego nie zauważył, żeby tylko nie zapytał o przyczynę. A gdy już się stało i ktoś zapytał - gęsto, ze wstydem wymalowanym na policzkach tłumaczyłam mu (i sobie), że one mnie ranią, deformują mi stopy, nie potrafię w nich biegać, tańczyć. Potrzeba wytłumaczenia się. Wstyd. Niepewność. Strach przed wykluczeniem. Niby zdjęłam te cholerne buty, a zachowywałam się dokładnie tak samo, jak wtedy gdy mnie zniewalały. Cztery dni temu zdjęłam je z nóg i usunęłam z głowy - nie chowając się, nie wstydząc i pierwszy raz w życiu bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek i sobie samej. I... zrobiło się cicho...
Dziś wsłuchuję się w tę ciszę. Pielęgnuję to puste miejsce, z którego ktoś zrezygnował. Pewnie kiedyś znów się ono zapełni, ale nie dziś. Pewnie kiedyś znów ktoś usiądzie na nim i wypije ze mną kawę, herbatę, lampkę wina albo i kufel piwa, który wspólnie sobie nawarzymy. Ale nie dziś. Kiedyś będziemy rozmawiać, a ja będę mogła mówić swobodnie, bez obawy, że rozmówca wyjdzie w pół słowa.
Zrobiło się pusto. O jedną część życiowej układanki mniej. I nieważne czy pasowała, czy nie pasowała. Po prostu była częścią całości TA CZĘŚĆ. Wiedziałam od zawsze, że to nastąpi. A i tak poczułam zaskoczenie. Naprawdę? Teraz? Z takiego powodu? Łudziłam się, że jest on naszym wspólnym powodem, pretekstem, motywem do pozostania przy sobie. Stał się powodem, pretekstem, motywem do tego, by pójść dalej... w pojedynkę. Więc idę, z wdzięcznością za wszystko co się wydarzyło. Dziękując za przeszłość i z błogosławieństwem teraźniejszości.
Czasem pusto i cicho oznacza prawdziwą, żywą pełnię.