Porządek listopadowej nocy
📅 13.11.2023
Jestem tu. Otulona ciszą tak długiej listopadowej nocy, jestem. Spoglądam na wirujące drobinki kurzu, układające się do snu na moim parapecie. Jeszcze trzy chwile temu biegłabym ze ściereczką, by przerwać im ten sielski taniec. By żadna drobinka, żaden okruszek nie rościł sobie praw do mieszkania w moim domu. Jak dobrze, że ten etap już za mną.
Kompulsywne sprzątanie
Od kiedy pamiętam, w chwilach trudnych uciekałam w sprzątanie, porządkowanie, układanie i segregowanie. Gdy świat walił mi się na głowę, otwierałam szafy i szuflady, wyrzucając ich zawartość na podłogę, by z błogością oddawać się szaleństwu porządkowania. Jakby zewnętrzne ułożenie przestrzeni niwelowało chaos w mojej głowie. Ale przynosiło ulgę. Do czasu...
W kompulsywnym sprzątaniu można się zatracić. Daje złudne poczucie kontroli i panowania nad sytuacją. Bo skoro potrafię ogarnąć tam, to i nad własnym środkiem czuwam. Nic bardziej mylnego, o czym przekonałam się w pewne styczniowe popołudnie...
Ja wiem, że to, co napiszę, będzie brzmiało niedorzecznie i gdyby nie fakt, że doświadczyłam tego absurdu, w życiu bym nie uwierzyła, że mogło się to komuś przytrafić... Byłam wtedy młodą mamą. Nie, żebym teraz była wybitnie starą, ale rozumiesz chyba, o co mi chodzi. Półtoraroczny berbeć, nieprzestane noce od bardzo dawna, zagubienie i zatracenie się w roli matki — wszystkie plagi tego świata.
Złudne poczucie kontroli
Miałam wrażenie, że nad niczym nie panuję, niczym z wyjątkiem porządku. Sprzątanie było moim sposobem na redukowanie napięcia. Iluzją sprawczości w życiu. Była końcówka stycznia, a my pierwszy raz wybraliśmy się z synkiem do kawiarni z salą zabaw dla brzdąców. Kawka ze znajomymi, smaczne ciasto i raj dla malucha. Idealne popołudnie, czyż nie?
Sala zabaw nie była duża, za to pełna zabawek, które leżały wszędzie... Czułam narastający we mnie niepokój. Nie umiałam się skupić na rozmowie. Ani ciasto, ani kawa nie sprawiały przyjemności. Owładnęła mnie obsesyjna potrzeba uporządkowania przestrzeni, w której się znalazłam.
W objęciach absurdu
Brałam w ręce zabawki, niby z ciekawości i układałam je na półkach. Pod pretekstem zabawy z dzieckiem wysypywałam z pudełek klocki i segregowałam je rodzajami — drewniane do drewnianych, owalne do owalnych, waflowe do wafli... Duże autka na półkę, małe autka do plastikowego pojemnika. Zwierzątka do wiklinowego koszyczka. Kolorowe piłeczki do basenu z kulkami. Kredki do kącika plastycznego.
Gdy już posprzątałam całą salę zabaw, na sekundę poczułam spokój, by po chwili zorientować się, że chyba nie wszystko ze mną w porządku... Długo obracałam w głowie obrazy tamtego popołudnia. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że to moje sprzątanie to ucieczka, ucieczka od życia.
Być w życiu
Ludzie dzielą się na tych, którzy sprzątają, by żyć i na tych, którzy żyją, by sprzątać. Ja połączyłam w sobie oba rodzaje egzystencji. Nie mogłam żyć bez sprzątania i nie żyłam przez sprzątanie. Tak bardzo pochłonięta byłam otaczającą mnie przestrzenią, że teraźniejszość umykała mi między palcami.
Gdy zdarza mi się być u kogoś w odwiedzinach, zwłaszcza u młodej mamy, często słyszę "przepraszam za bałagan". I choć nigdy jeszcze się na to nie odważyłam, mam ochotę powiedzieć: jak dobrze, że jesteś w życiu, nie w porządkowaniu. Ja przez długi czas nie potrafiłam.
Dziś nie robię sobie z tego powodu wyrzutów. Nie biczuję się i nie zastanawiam, co pięknego mnie ominęło, ale nie pozwalam już okruchowi na stole władać moim życiem. Już nie. Co wcale nie oznacza, że przestałam zupełnie sprzątać. Nadal lubię porządek i książki ułożone równo na półce. Lubię przejrzystość mojego mieszkania i ład w wewnętrznej szafie życia. Lecz lubię też żyć i teraz życie jest dla mnie priorytetem.