Przebudzenie
📅 11.07.2020
Pamiętam swoje trzy przebudzenia. Poczucie siły, moc sprawczą, wdzięczność za to kim jestem i gdzie jestem. Pamiętam mądrość zalewającą moją głowę niesamowitymi myślami. Każde z przebudzeń to także wspomnienie zieleni... (zielony to kolor serca) - mazurskie jeziora otulone drzewami, głęboka zieleń jagodnisk i morze łąk zatopionych w promieniach budzącego się dnia. Pamiętam ten spokój, że cokolwiek by się nie wydarzyło JA będę. Tak po prostu będę. Poczucie szczęścia - mimo tego czego nie mam, mimo przeszłości.
Przeszłość... zawsze była ukryta na dnie szafy. Pilnie strzeżona tajemnica upchana między rzeczami na nadchodzący sezon. Troszkę znoszona ale w gruncie rzeczy uniwersalna. Taka na każdą okazję - czy urodziny, czy imieniny ciotki... Było w czym wybierać... Dużo wstydu (za każdy błąd) w niezwykłej gamie kolorystycznej. Sporo par butów z kolekcji co-mi-się-w-życiu-nie-udało. Szale tak cudownie ściskające mi gardło - utkane ze słów, którym nigdy nie pozwoliłam na to, by ujrzały światło dzienne.
Wróćmy do przebudzeń. Wszystkie trwały "chwilę". Nie umiem określić ich ram czasowych. Niepostrzeżenie odchodziły za każdym razem tak cicho... bez pożegnania, jakiegoś sentymentu, czy chociaż odrobiny kultury osobistej, która nakazywałaby powiedzieć żegnaj.
Ostatnie odeszło 3 lata temu. Trudno było odnaleźć się w szafie. Bo gdy już zobaczysz blask jaśniejszy od błysku brylantu, poczujesz wolność szerszą niż kres horyzontu, doświadczysz tego, czego doświadczyć nie da się wzrokiem i słuchem - zostaje Ci taka nicość. Przykryta kolekcją z tego sezonu, okraszona dodatkami z przeszłości, ale jest. I ja już wiedziałam, że istnieje coś więcej niż wnętrze pudełek w mojej szafie. Przeszłam w tryb walki, gonitwy. Pożerające mnie wspomnienia, toksyczne relacje, to pragnienie bycia częścią czegoś, ta potrzeba by coś lub ktoś wypełnił pustkę po moim sercu... Mistrzyni kamuflażu, mistrzyni iluzji spokoju... Życie rozsypało się we mnie z ogromnym hukiem, wbiło w ziemię swoim impetem. Później było już tylko pragnienie przetrwania... biegnij, uciekaj, bez tchu... Im bardziej uciekałam tym mocniej przeszłość mnie doganiała.
Rozłożyłam na czynniki pierwsze swoje życie, swoją przeszłość i teraźniejszość. Dostrzegłam że moje dziecięce oceny, osądy, interpretacje otaczającej mnie rzeczywistości były tylko albo aż dziecięcym punktem widzenia. Dostałam tyle, ile osoby, które spotkałam w życiu, miały w swoich zasobach. Dostałam to w sposób, w jaki oni sami zostali obdarowani. Zrozumiałam tę zależność. I mimo, że mnie to paliło żywym ogniem, a wspomnienia odbierały oddech wiedziałam, że czasu nie cofnę, a tego co było nie chcę ukrywać w zakamarkach podświadomości. Zrozumiałam mechanizm. Doszłam po nitce do kłębka, do położenia, w którym się znalazłam. Czy było mi łatwiej? Absolutnie nie. Somatyczne objawy były straszne - ból, stres, napady paniki, ciągły lęk, katastroficzne wizje... Doszłam do ściany. Odwróciłam się, spojrzałam na to wszystko... I zaczęłam budować siebie. Ale nie mimo to, co mnie spotkało, ale DZIĘKI temu! To był ten element układanki, którego zabrakło przy trzech wcześniejszych przebudzeniach. Akceptacja własnego dziedzictwa, czerpanie z jego zasobów. Pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że naprawdę jestem twarda. Twarda, bo silna a nie twarda, bo blizny stworzyły pancerz. Dziś trochę inaczej bym to zdefiniowała - nie twarda i nie silna - pełna energii i mocy. Dzięki temu wszystkiemu czego doświadczyłam jestem dokładnie tu, gdzie chcę być. Gotowa i otwarta na poznanie siebie, której wcześniej poznać nie chciałam. JESTEM pierwszy raz od dawna (może nawet pierwszy raz w ogóle). Odkryłam siebie samą dzięki swojej babci, mamie, siostrom... Tak różnych ode mnie, a tak mi bliskich.
Pora zrobić kipisz w pudełkach, wieszakach, słoikach i pojemnikach... W mojej szafie zamieszkało tornado... Będzie się działo.
Do następnego!