Skip to content

Retrospekcja

  • relacje międzyludzkie
  • iść własną drogą
  • w świecie emocji

📅 09.04.2023

Przepraszam. Znów mnie tu częściej nie ma, niż jestem. I nie chodzi o to, że nie wiem, o czym pisać. Że wiosna wywiała mi z głowy myśli wszelakie. Że teraz już mi tylko ptaszki ćwierkają, a wierzby płaczące nieśpiesznie wypuszczając zielone listki, szumią nad głową. Nie. Chodzi raczej o to, że lubię stwarzać sobie magiczne okoliczności do pisania. A czas nie ogląda się na kwiatki w wazonie, świeczuszki zapalone, na wieczory wypełnione "tym czymś". Czas po prostu miarowo upływa, a dzień za dniem mija, witając kolejny poranek o świcie.

Ostatnio życie funduje mi retrospekcję, za sprawą ludzi, których spotykam na swojej drodze. Ciekawe to doświadczenie. I po każdej takiej próbce wspomnień odegranych przez inne niż ja osoby, słyszę w głowie głos mówiący: "jak dobrze, że w porę zawróciłaś. Jak dobrze, że nie tą drogą podążyłaś". Co nie znaczy, że nie pamiętam, gdzie byłam jeszcze chwili kilka temu. Że nie czerwienią mi się uszy na wspomnienie fakapów, które prezentowałam światu. Łatwiej byłoby nie pamiętać...

Przez długie lata mój świat składał się z czarnego i białego. Nic pośrodku. Dobro i zło, najlepiej i najgorzej, kto ze mną, kto przeciw mnie. Z jednej strony było to wygodne. Albo byłam na wozie, albo pod wozem. Suche fakty. Bez żadnych zbędnych "ale/to zależy/można na sprawę spojrzeć dwojako..." Nie! Było tak, lub nie — nic więcej. Polaryzacja. Moja przyjaciółka i moja gnębicielka w jednym.

Gdy widziałam świat w tylko dwóch kolorach, wiele wyborów było dla mnie łatwych. Ba, one same się podejmowały! Bo żyjąc ze skrajnościami na pokładzie, nie trudno o zabieranie stanowiska. Wszystko jest jaskrawe i oczywiste. Ale... jest przecież to nieszczęsne ale. Zawsze na horyzoncie. Bo świat (mimo że przez długie lata o tym nie wiedziałam) wcale taki prosty nie jest.

Świat w skrajnościach i ciągłej polaryzacji powoduje nieustający stan gotowości. Wciąż doszukiwałam się oznak, kto mi przyjacielem, a kto wrogiem. Bo nie było nic pośrodku. Albo w prawo, albo w lewo. Kto to widział, żeby prosto. Ciągłe napięcie powoduje nerwowość. Nerwowość powoduje, że ludzie faktycznie zaczynają się dzielić na tych, którzy są w stanie z taką wersją mnie przebywać i takich, którzy mają mnie serdecznie dość. Taki samonapędzający się kołowrotek.

Z drugiej strony, gdy wciąż egzystowałam między najlepiej i najgorzej, wciskałam się w ramy niekończącej rywalizacji. Stała potrzeba dorównania do jakiegoś wyimaginowanego poziomu. Potrzeba budowania sojuszy, by być przeciw tym, którzy po drugiej stronie barykady. Frustracja rozlewająca się po ciele jak zaraza. A do tego wszystkiego pozycja ofiary i ciągła krytyka. Ten wewnętrzny potwór wciąż domagał się nowej porcji strawy. Krytykowałam innych, ale przede wszystkim krytyką tresowałam siebie samą. Zawsze byłam dla siebie jakaś "nie taka jak trzeba".

A później odkryłam złożoność świata, całą gamę kolorów, to co pomiędzy. Odkryłam, że nie muszę obstawać przy wszystkim za wszelką cenę. Że nie muszę być stała w wyborach. Zaczęłam dawać sobie prawo do tego, by upadać i wstawać bez poczucia bycia ofiarą. Odkryłam, że potrafię być łagodna dla innych, ale i dla siebie. Że świat nie jest tak prosty, jak mi się zdawało. Że żyjemy w morzu różnorodności. Że każdy jest inny i ma prawo, takim być.

Paradoksalnie gdy przestałam być taka zero-jedynkowa i z większym wyczuciem obserwować świat, mocniej strzegę swoich granic. Łagodność i miękkość stały się moją siłą. Już się nie ścigam. Nie przeglądam w cudzych oczach. Wreszcie żyję spokojnie, po swojemu i bez potrzeby ciągłych ucieczek.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful