Rok wypełniony wdzięcznością
📅 31.12.2022
Zapadł już zmrok, a na stoliku nocnym z dumą pręży się filiżanka kawy, nienachalnie otulając wszystko aromatem świeżo mielony ziaren. Dziś ostatni dzień roku, więc napój z kofeiną jest jak najbardziej uzasadnionym o tej porze. Planuję pożegnać to, co odchodzi w przeszłość górą drożdżowych rogalików i filmem familijnym w doborowym towarzystwie.
To był dla mnie dobry rok. Trudny i wymagający, ale dobry. Zaczął się wyczuwalnym w przestrzeni napięciem, które rosło z każdym kolejnym dniem. By pod koniec lutego zatrząść w posadach wszystkim tym, co wydawało się pewnym i niezmiennym. Czułam niewyobrażalny strach połączony z niedowierzaniem, ale i złością, z wyrzutami sumienia unoszącymi się nad garnkiem parującej zupy. Jak ja się wtedy bałam! Strach na zmianę paraliżował mnie i popychał do działania. Bo przecież coś zrobić trzeba było!
Pamiętam bochenki chleba na kuchennym stole, świeże warzywa, masło, wędlinę i ser. Pamiętam zapracowane rączki mojego synka naklejającego, na przygotowane już kanapki, etykiety ze składem. Niewiele chciałam mówić mu o sytuacji. By chociaż on miał namiastkę normalności. Ale w tamtym czasie nic nie było normalne!
Poranki rozpoczynałam od nerwowego sprawdzania, czy Kijów jeszcze stoi, broniony dzielnością swoich obywateli. Na początku bardzo dużo czytałam o sytuacji za miedzą. Aż doszłam do momentu, w którym przestałam, by nie oszaleć z lęku. Bo wtedy każdy, nawet najbardziej absurdalny scenariusz wydarzeń, wydawał się być możliwym do realizacji.
Gdy minął pierwszy szok, na nowo zaczęłam budować w sobie poczucie bezpieczeństwa. Pierwsze miesiące roku po raz kolejny już w moim życiu zagoniły mnie pod ścianę. Doskonale wiedziałam, co robić. Przecież już mi się to zdarzało. Nadeszła pora na zmiany. Na postawienie przysłowiowej kropki nad i. Zmieniłam pracę, przewartościowałam swoje podejście do tego, jakie miejsce w moim życiu powinna ona zajmować. Dostałam też lekcję od życia, dotyczącą własnych granic i tego, co mi służy, a co nie.
Z perspektywy czasu wydaje się to jedynie domknięciem jakiegoś fragmentu drogi. Formalnością, czymś bardzo łatwym i nieangażującym. Ale wcale tak nie było! Kosztowało mnie to wiele łez, zdrowia, wewnętrznego poczucia braku. Ale mimo trudu, wiedziałam, czego chcę, czego pragnę.
Nadeszła wiosna a wraz z nią wyjazdy za miasto na nasz skrawek ziemi. Tylko nasz! Dzikość natury działała na mnie kojąco. Rozpuszczała w nicość niepokoje, wątpliwości, lęk, rozdrażnienie. Miękkość brązowej ziemi pod palcami, szum powoli zieleniejących się brzóz. Pierwsze kwiaty i motyle! Wzgórza Niemczańskie pełne są motyli!
Sadziłam rośliny jak szalona. Kwiaty, drzewka owocowe, iglaki. Z każdą kolejną zieloną sadzonką mocniej osadzał się we mnie spokój i poczucie, że wiem, co robię, a to, co robię, jest dla mnie dobre. Zakwitł barwinek, wrzośce i pierwsze szafirki. Jak ja kocham szafirki!!
Wstąpiła we mnie radość, pełnia, poczucie bycia w dobrym miejscu. W przeszłość spoglądałam już bez strachu czy mdłości z nerwów, za to z wyrozumiałością i czułością. Ucisk w żołądku rozpuścił się. Znów budziłam się rano wyspana i spokojna zasypiałam.
Nadeszło lato, a wraz z nim nowe możliwości. Lubię śnić na jawie. Projektować w głowie nowe miejsca i towarzyszących mi ludzi. Umiejscawiać w czasie i przestrzeni marzenia tak, jakby właśnie się spełniały. Nim się zorientowałam, spełniałam największe z nich — zacząć pisać i związać zawodowe życie z pisaniem. Zrobiłam pierwszy krok, za chwile kolejny i kolejny. Pisałam już nie tylko na bloga, ale i na portal internetowy.
Nadeszła jesień. Dni radości przeplatane tymi pełnymi melancholii. Trudności i problemy wirowały z radościami i sukcesami. Rozkwitły nowe znajomości. Słowa, te mówione i pisane zbliżały mnie coraz bardziej do innych ludzi. Oswajałam w sobie niektóre z ról. Szamotałam się z poczuciem bycia niewystarczająco dobrą i z niemożnością działania na 200% albo chociaż na 100.
Wraz z opadającymi liśćmi gdzieś ulatywała ze mnie potrzeba bycia naj we wszystkim, co robię. Zaczęłam być nie "perfekcyjna" a wystarczająca. Dało mi to niesamowitą lekkość. Zdjęło z ramion przeogromny balast.
Jestem tu dziś. Pełna wdzięczności za ten rok. Za wszystkie lekcje od życia. Za wsparcie i obecność u mego boku męża. Za rezolutnego i czasem ciut za mocno brykającego syna. Za zdrowie, które, choć nie jest teraz u mnie w szczytowej formie, to nadal daje możliwość pisania i realizowania marzeń. Wdzięczność za nowe przyjaźnie, znajomości, bratnie dusze. Za relacje, w których jestem i z których już wyszłam.
Kończę rok w poczuciu pełni i miłości. Kocham życie, a życie pokochało mnie. Zapragnęłam żyć po swojemu, w zgodzie z własnym ja, krocząc ku światu oraz przy równoczesnym podążaniu w głąb siebie. Odkryłam w sobie siłę i odwagę, czułość i wyrozumiałość do własnej osoby. To był dobry rok. I za niego jestem bardzo wdzięczna!