Za dużo lukru
📅 08.04.2024
Rzygam lukrem... Ależ Agato! Kobiecie nie przystoi! Tak wulgarnie, prostacko i bez ogłady?! Kobiety nie rzygają! Zwracają, mają nudności i wymioty, torsje. Ale na litość wszelką, nie rzygają! Tego się po tobie nie spodziewałam. To na pewno nadal ty? Przywdziej suknię delikatności, ugładź myśli! Ubierz się w takt, przewidywalność i kulturę!
Zewsząd atakują mnie posty i afirmacje w stylu: tylko pozytywne wibracje, bądź szczęśliwa, odsuń na bok wszystkie problemy. Rzuć wszystko, złap słońce za promyk i pędź na jednorożcu do zaczarowanej krainy. Zaczynam mieć na nie alergię. Dostaję wewnętrznej wysypki i czegoś na kształt wstrząsu. Krew próbuje przeciskać się przez nabrzmiałe z buntu żyły, serce każdym kolejnym uderzeniem tupie w emocjonalną podłogę mojej duszy. Rzygam tym lukrem!
Czasem coś zwyczajnie zgnije
Życie nie składa się tylko z płatków róż. Ma też kolce, czasem ubabrane jest ziemią po deszczu. Bywa, że jakiś listek uschnie, coś tam nadgnije, a jeszcze coś innego zostanie wyżarte przez głodną gąsienicę. To jest właśnie życie. Nie tylko lukrowana wersja social-mediowa. Trudno jest zachować spokój ducha, gdy na kark wali się milion spraw. Jeszcze trudniej wprowadzić wtedy w rzeczywistość te instagramowe porady na życie pełne światła. We mnie rodziło to poczucie, że coś ze mną nie tak. Wszyscy potrafią spojrzeć ponad przeszkody, a ja toczę bój z rzeczywistością zastaną.
Mam wrażenie, że od tego lukru w głowach się przewraca. Oczekiwania względem życia i innych ludzi osiągają poziom niemożliwy do udźwignięcia. Wszystko, co się robi, musi być super. A spróbuj nie zaklaskać. Spróbuj nie polajkować. Pozwól sobie na odroczenie reakcji, lub reakcję wyczekującą... Toś straconym. Wróg numer jeden, robiący zamach na cudze idealne good vibes!
Nauczyć się czuć
Dużo czasu zajęło mi nauczenie się czuć. Po prostu czuć własne emocje. Każde! Te piękne, niczym z albumu ślubnego, oraz te trudne, gdy tusz na rzęsach rozmazuje się, pięści zaciskają się tak mocno, że kostki robią się białe. Nie potrzeba mi motywowania do życia pięknego. Potrzebuję zgody wewnętrznej na życie pełne, na każdą emocję, na to bym miała prawo je wszystkie wyrażać i przeżywać. Na to bym mogła wstać lewą nogą, gdy potrzebuję snuć się w piżamie po domu. Na to, by zmarnować weekend na nic-nie-robienie.
Chciałabym widzieć, że inni czasem też się potykają, zakładają buty nie do pary, rano wstają z łóżka bez pełnego makijażu, a gdy patrzą w lustro, to widzą naturalność. Tu coś odstaje, tam się zmarszczyło. Nie z zawiści, nie ze złośliwości. Po to, by odczarować wyidealizowany świat. By zrobić miejsce na normalność. Poczuć, że nie jestem sama.
Czy da się wciąż żyć na wysokim C? Wciąż tylko zachwycać się światem? Łapać każdą sekundę i wyciskać z niej soki jak z cytryny? Czy wszystko musi być świeże? Czy wszystko zawsze musi być piękne? Oczywiście, że miło mi patrzeć na siebie właśnie taką, niczym z sesji fotograficznej. Bez drugiego podbródka, włosy ułożone gustownie, sukienka podkreślająca talię i uśmiech ozdabiający twarz. Pozytywne nastawienie, przebojowość i moc zmieniania świata na lepsze. Ale nie zawsze tak się czuję, nie zawsze tak wyglądam. I wreszcie daję sobie do tego prawo.
Jak kupa
Bywały takie dni i wcale nie były podyktowane konkretnym dnie cyklu, w których zwykłam mówić: Wyglądam dziś jak kupa. Stawałam przed lustrem i wściekałam się. Niezależnie od tego, co na siebie włożyłam i co na twarz dałam, wyglądałam jak kupa. I wewnętrznie także czułam się jak kupa. Bardzo mnie to irytowało, bo wcale nie chciałam tak wyglądać, chciałam być piękna! Dwadzieścia cztery godziny na dobę piękna według promowanego w mass mediach ideału kobiety.
Gdy słyszałam komplementy na swój temat, czułam się w powinności sprostać im zawsze i wszędzie. Udowodnić, że zasługuję na nie. Wpędzałam się w dziwny stan gotowości. Frustracja czaiła się za rogiem. Bo im bardziej chciałam być naj, tym częściej odkrywałam, że nie jest to stan permanentny. Że nie jestem chodzącym ideałem.
Jestem prawdziwa
Dziś już nie wyglądam jak kupa. Dziś jestem prawdziwa. Raz wyglądam lepiej, raz gorzej. Raz rozpromieniona słońcem, innym razem z gradową chmurą nad czołem. Raz jestem szczęśliwa, raz zgaszona, smutna, zdenerwowana. Życie we mnie płynie. Całe życie, nie tylko jego desery.
Bardzo potrzebowałam pełnej gamy smakowej. Niekończąca się słodycz życia muliła mnie, powodowała nudności. Lubię od czasu do czasu poczuć lekką goryczkę, kwaśność na krawędziach życiowego języka. Lubię czasem poczuć tornado przewalające się przez moje wnętrze. I siarczyście zakląć też czasem lubię. I delikatność moją i radość niepohamowaną. Ale irytacja też mi jest potrzebna i odrobina strachu. Już mnie tak nie mdli.
Złapać balans
Potrzebuję życia, ze wszystkim, co w sobie niesie. Potrzebuję różnych emocji, by złapać między nimi balans. By przestać huśtać się do odbitki między radością a smutkiem, z szybkim pominięciem tego, co pomiędzy. Potrzebuję dyskusji, żywych reakcji, zamiast słodkich i ugłaskanych frazesów. Potrzebuję, by życie żyło życiową energią. Ruchu mi trzeba!
Chcę dyskusji i spierania się na argumenty. Oburzania i tupania nogą. Zdziwienia i odraczania reakcji. A innym razem natychmiastowości działania. Chciałabym by szaleństwo polewania wszystkiego lukrem i posypywania kolorowymi cukiereczkami wreszcie się skończyło.
Prawdziwe życie czasem boli. Czasem rozczarowuje, czasem zadziwia. Wprawia w zachwyt, by za chwilę zmęczyć. Bywa mozolne i wypełnione po brzegi rutyną. Przewidywalne i oklepane. Bywa też niezwykłą przygodą, wyzwaniem, dzikim tańcem adrenaliny i euforii. To wszystko chcę w sobie pomieścić, by już więcej lukrem nie rzygać.