Samotność w szafie
📅 07.11.2020
Jaka ja byłam samotna!!! Nigdy wcześniej nie czułam samotności tak intensywnie, jak wtedy, gdy moja rodzina wreszcie stała się pełna. Co za ironia losu!!!
To może od początku. Przez większość moje życia różni ludzie pojawiali się na mojej drodze. Znajomości, przyjaźnie, relacje płytsze i głębsze. Łączyło je jedno - moja ucieczka. Zawsze gdy relacja stawała się bardzo angażująca, gdy druga osoba chciała lub stawała się "zbyt dużą" częścią mojej rzeczywistości - następowało wielkie bum. Schemat był niemal niezmienny - zaczynało mi to ciążyć, myśli skupiały się wokół tego, co nie gra w relacji, aż nabierały takich rozmiarów, że przejmowały kontrolę. Coś się psuło, coś wybuchało, coś doszczętnie płonęło, utrzymując mnie w przekonaniu, że samotność (na którą sama siebie skazywałam) jest mi pisana, jest tym, czego mi potrzeba. Drugi człowiek jest mi zbędny.
Problem nie polegał na tym, że potrzebowałam samotności, ale na gotowości (a właściwie jej braku), by otworzyć się na drugiego człowieka, bez zatracania swoich granic. Wymagało to szczerości względem siebie samej, umiłowania siebie samej, dostrzeżenia własnej osoby, swoich potrzeb, możliwości, zasobów, ale i wad. Nie byłam na to gotowa. A odpowiedzialność za ten stan rzeczy zawsze miał nosić na barkach ktoś inny, nie ja.
Nie potrzebowałam samotności. Ale jedyną drogą, którą znałam, była ucieczka w nią i palenie mostów. Dawało to pozorne wrażenie... kontroli w sytuacji jej całkowitego braku. Gdy robiło się zbyt głęboko, gdy przestawałam panować nad sytuacją, gdy wiedziałam, że nie dam już rady spełnić czyichś oczekiwań (w obrębie własnych granic, których nigdy nie określałam, bo zawsze na początku dawałam pełen dostęp do swego wnętrza, aż do momentu gdy ktoś dogrzebał się do pudeł w mojej szafie z trudną ich zawartością) brałam nogi za pas i UCIEKAŁAM.
Nie uciekałam od ludzi, uciekałam od siebie samej, od wnętrza mojej szafy, od pudeł z niewygodną zawartością. Rzeczywistość przypominała morze. Były przypływy i odpływy. Ktoś się pojawiał a później znikał. I tak cały czas. Aż któregoś razu po przypływie nie nastąpił odpływ. Pojawił się w moim życiu nowy człowiek i już zawsze miał obok być. Nie było mowy o ucieczce, o unikaniu, o zrzucaniu winy na jego maleńkie barki. Wtedy przyszła samotność. Z nad dziecięcej kołyski spoglądałam na świat przez okno. Życie za oknem płynęło swoim rytmem, moje życie stanęło w miejscu. Wszystko się zatrzymało, a ja zostałam bez drogi ucieczki przed... samą sobą. Samotność przyszła ze zdwojoną siłą. Emocje, tęsknoty, nieutulone żale przeszłości, świadomość, że nie inni ludzie mnie męczyli, tylko bycie samej ze sobą. Potrzebowałam ciepła, wsparcia, troski, miłości... siebie samej do siebie samej. Bo wsparcie, troskę, ciepło i miłość z zewnątrz otrzymywałam szerokimi strumieniami, spływały na mnie niczym wodospad. Ale nie koiły mojego wnętrza, mojego niezaopiekowanego wewnętrznego ja!
Gdy opadł pierwszy kurz szoku, gdy nowe codzienne obowiązki zaczęły być rutyną, gdy zakorzeniła sie we mnie nowa rola, która obudziła moją potrzebę miłości nie tylko do świata, ale i do siebie samej, rozpoczęła się dla mnie długa droga do utulenia mojej wewnętrznej samotności i tęsknoty za swoim prawdziwym ja. I trwa ona nadal. Trwać będzie do końca moich dni. Miłość trzeba pielęgnować, o relacje trzeba dbać. Nawet (a może zwłaszcza) o tę miłość i relację z samym sobą.
Dziś pragnę ludzi wokół mnie. Tęsknię za spotkaniami, rozmowami, za przypływami. Ale też nie prowokuję już odpływów. Wiadomo, nie chodzi o to, by utkwić w jakieść relacji, która niczego dobrego nie wnosi w życie, kurczowo trzymać się jej tylko dla samego faktu, by istniała. Nie. To raczej trudna sztuka wyznaczania granic i szanowania granic drugiej osoby w trakcie przypływu.
Dziś zdarzają mi się chwile samotności i osamotnienia. I te uczucia zawsze prowadzą mnie do punktu pod tytułem GRANICE - nieuszanowane granice własne lub drugiej osoby. Kiedyś głęboka relacja równała się dla mnie z brakiem wolności. Wolałam wolność w samotności - która okazywała się samotną niewolą. Z miłością do siebie samej i poszanowaniem własnych granic przyszła wolność, a skończyła samotność.