Skip to content

Strachy z mojej szafy

  • pokochać siebie
  • w świecie emocji
  • iść własną drogą

📅 16.07.2020

Wyrzuty sumienia... To one straszą w mojej szafie. Dziś brakuje mi słów. Dziś po raz pierwszy nie wiem jak nazwać to, co czuję. Stare słowa z szafy tu nie pasują. Czuje strach ale inny niż ten, który w sobie pielęgnowałam przez lata. W mojej szafie zachodzą zmiany. Część domowników w niej mieszkających pakuje walizki i odchodzi. I chyba to odejście powoduje u mnie wyrzuty. Zmiana niesie za sobą konsekwencje. Nie da się zmienić swojego postrzegania siebie, własnych odczuć, emocji, relacji i pozostać w znanej, niezmienionej przestrzeni. Nie można zmienić stylu ubierania bez zmian w zawartości własnej szafy. To znaczy można... Można mieć starą, znaną szafę z ubraniami już nieużywanymi i wypożyczać to, czego się chce i pragnie. Tylko po co? Rozumiem, że zmiany zachodzące we mnie pociągną za sobą lawinę zdarzeń. Ale boję się tego. Najbardziej ściska mnie w gardle gdy myślę o ludziach, z którymi coraz bardziej się rozmijam...

I jeszcze coś... zawsze cudze problemy były moimi. Nieodparta pokusa pielęgnowania ran innych. Zmieniania opatrunków i dążenie do wygojenia tego, co  poszarpane. Tyle miłości i troski wylewanej na wszystkich wokoło. A dla mnie nie zostawało nic. Teraz, gdy zaczęłam siebie samą otaczać tym, czym obdarowywałam świat odkryłam, że moja moc ma swoje granice... I to chyba też mnie boli. Że nie umiem "zbawiać świata", a jednocześnie zadbać o siebie samą. Gdy daję, zapominam brać. Gdy biorę... nie znam umiaru. Balans... poproszę o balans... Czuję wyrzuty, bo nie potrafię go jeszcze utrzymać. Obdarowując siebie balansuję na granicy między troską o własne JA, a "poczuciem wyższości" nad innymi... Stałam się dla siebie ważna. Ale nie chcę by ludzie, którzy mnie otaczają stracili na ważności, by poczuli lub pomyśleli, że są mniej ważni niż ja. Tylko dlaczego? Krytyczna część mnie mówi, że potrzebuję dawać innym ważność, bym sama lepiej się czuła. Tak. To znany mi schemat. Jedno z najpiękniejszych pudeł w szafie to to, okraszone etykietą bez-innych-nie-znaczę-nic. Ale na dnie szafy jest jeszcze jedno pudełko... nie lubię tam zaglądać. Wstydzę się jego zawartości. Są w nim słowa, opinie, poglądy różnych osób, których na przestrzeni czasu droga splotła się z moją drogą. Coś, co tak bardzo mnie boli. Rzucone w pośpiechu "wszystkich oceniasz i punktujesz", wykrzyczane w złości "zawsze masz się za lepszą od innych", bezlitośnie oceniające "zawsze liczysz się tylko ty". I już nie wiem czy to właśnie ja, czy tylko wyobrażenia innych o mnie. Wyobrażenia, z którymi być może nie zgadzam się, ale wrosły we mnie, stały się częścią mnie...

Jestem zaskoczona. Tyle lat te słowa przeleżały w mojej szafie... Mogłabym podać milion argumentów przemawiających za tym, że to fałsz, a w ostatecznym rozrachunku i tak przyjmuję je jako prawdę objawioną... Prawdę o cząstce, która we mnie żyje, ale nie jest moja... Pozwoliłam tym słowom zakorzenić się we mnie, rozrosnąć i przejąć kontrolę nad prawdziwą całością mnie. A może faktycznie sprawiam wrażenie wyniosłej... Jeśli tak, to nie z poczucia bycia lepszą... O nie... Takiego pudła w mojej szafie nie ma. Jest za to tysiąc-sposobów-jak-ukryć-przed-światem-że-nie-znaczę-nic-i-nie-warta-jestem-kochania. Nie jestem obiektywna w ocenie siebie samej. Ocena sama w sobie wyklucza obiektywizm chyba, a autoocena to już totalny kosmos. Nie chcę się biczować i karać za przeszłość, za nietrafione wybory, za cudze oceny pozorów motywów moich działań. Na nic z powyższych wpływu nie mam. Przeszłości nie zmienię. Nie zmienię też cudzych interpretacji moich zachowań czy postaw. Ale te słowa zbierane latami i upychane w szafie, chyba miały wpływ na to, że zrezygnowałam z siebie. Zupełnie przestałam się liczyć. Przestałam siebie kochać, by nie zostać uznaną za wyniosłą i wywyższającą się. Ale wiem, że moja codzienność była też wypełniona przebłyskami poczucia mocy i mądrości, którą w sobie mam. Bo ją mam. Niezależnie od tego jak bardzo mogłoby brzmieć to egocentrycznie.

Dziś już wiem, że znaczę dużo. Ale...  wciąż nie mogę przywyknąć do rutyny obdarowywania uwagą siebie. Gdy któregoś wieczoru spojrzałam w lustro, odkryłam na nowo swoje oczy i się w nich zakochałam. Otaczająca  mnie rzeczywistość nabrała tak intensywnych kolorów, że można było stracić głowę. I straciłam...  Pomyliłam zakochanie z miłością. Kochać siebie, to nie to samo co zakochać się w sobie. To drugie jest początkiem, impulsem. To pierwsze to droga... to praca, to dążenie i uważność. Miłość należy pielęgnować codziennie. Zabrakło tej codzienności. Był impuls, błysk i... niech się dzieje... Ale miłość sama nie rozkwitnie. Miłość potrzebuje uwagi.  Ja potrzebuję swojej uwagi. Gdybym choć połowę energii, którą wkładam w dbanie o najbliższych włożyła w troskę o siebie samą byłabym najbardziej zaopiekowaną kobietą świata. 

Oj długo ten potwór przeszłości szwendał się jak cień w mojej szafie. To przerażające jak opinie i oceny innych mogą nami zawładnąć. Zrobię wszystko, by przestać oceniać po pozorach "prawd" które usłyszę, zobaczę. Bo z pewnością zdarza mi się to robić. Mam tylko nadzieję, że żadna z moich ocen nie miała tak niszczycielskiej mocy jak te, które skrywałam w znienawidzonym pudle. Puszczam w przestrzeń przeprosiny i ślę ukojenie dla wszystkich ran, które nieświadoma mocy słów, kiedykolwiek zadałam.

Mam nadzieję, że rozstanę się z tą częścią mnie, która do mnie nie należy. Że wybaczę i przestanę posypywać solą ranę. Właśnie ją oczyściłam. Niech się goi.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful