Szuflada na bieliznę
📅 10.07.2020
Niezwykły w swej zwykłości dzień. Słońce wstało na wschodniej części nieba, kawa pachniała kawą, fotel oferował swą stabilność rozpostartą między czterema drewnianymi nogami. W głowie zakiełkowała mi myśl...taka fanaberia połączona z dreszczykiem emocji. Postanowiłam dziś poczuć się kobieco! Niezła egzotyka, no nie?! Lecę do szuflady z bielizną, otwieram ją... kurna! Grzebię w szufladzie z majtami obcej baby! Nie kobiety, baby - takiej zgorzkniałej, zniszczonej przez życie, bez ksztyny kobiecości baby. Zdębiałam! Sprawdziłam adres raz jeszcze... nie no, kurna po raz drugi... (ta "kurna" to taka agentka do zadań specjalnych... jak już nie wiadomo jak wyrazić emocje na salony wkracza ona - "kurna"), to moja chałupa! Moja szuflada!
Wywaliłam majty tej starej baby z ulgą, że w porę (po 2 latach) zareagowałam i mąż raczej nie miał szans ich zauważyć. A... bo ja mam męża. Nie wspominałam? No to wspominam. Od czterech lat. W sumie to czterech lat i 6 miesięcy. Tak tak, taki staż liczy się jeszcze w latach i miesiącach. Ale wróćmy do tych majtek... Z prędkością światła (to moja ulubiona miara prędkości) wystrzeliłam z domu pod pretekstem bułek z piekarni. Piekarnia rzecz jasna była ostatnim miejscem, w którym znalazłabym to, czego potrzebowałam - czerwonych majtek! Nie czarnych, nie białych, nie niebieskich, ani ordynarnie majtkowo-różowych - CZERWONYCH, w kolorze ognia. Aż wreszcie znalazłam... Moje czerwone, piękne, kobiece, subtelne majtki.
Nie żebym coś sugerowała... ale może warto byś i Ty otworzyła swoją szufladę z bielizną i sprawdziła co za jedna się tam niepostrzeżenie zadomowiła.
Do następnego!