Szum lasu z mojej szafy
📅 20.03.2021
Słyszę go. Coraz wyraźniej. Otwierając moją szafę, czuję aromat sosnowych igieł. Wzywa mnie ostatnio z większą mocą. Pojawia się w planach, wyobrażeniach o przyszłości. Las. Zielony i pełen sekretów, ale i życia.
Pamiętam lato, zapach uprażonego leśnego powietrza z ledwie wyczuwalnym aromatem dzikich poziomek. Wiedziałam dokładnie, w których częściach lasu szukać tej owocowej nutki, niesionej leniwie przez wiatr. Pamiętam drobne listki jagodnisk, skąpane w porannej rosie. Jędrne, fioletowe kuleczki jagód i świeżość poranka. Szczególnie pamiętam jedno lato lipcową porą, zaraz po egzaminie magisterskim, gdy pewien etap mojego życia właśnie w sposób bolesny, ale definitywny zamykał się, ustępując miejsca nowości i poszukiwaniom siebie samej. Ten spokój, płynący z każdego źdźbła trawy, harmonia zamknięta w każdej sosnowej czy świerkowej szyszce, bezpieczne objęcia lasu, kołyszące mnie w swych ogromnych i silnych ramionach.
Na nowo odkrywam w sobie leśny spokój. Stęskniona za bezpiecznym kołysaniem jego ramion. Do lata jeszcze spora chwila, a mimo to wspomnienie tamtego lipca do mnie dziś powróciło. Może dlatego, że bardzo często ostatnio znów czuję się samotnym elektronem, zamiast częścią całości. Znów odliczam czas i żyję byle do... już nawet nie weekendu, a do wieczora. I czuję, że tkwię w tym zaklętym kole czekania na lepszy czas. Dużo we mnie pośpiechu, zupełnie bezproduktywnego. Spieszę się nie po to, by zdążyć, ale dla samego wypełnienia czasu czymkolwiek. Spieszę się, bo znów uciekam od siebie, pełna obaw poznania prawdy o sobie samej. I absolutnie wszystko mnie drażni... Zwłaszcza bałagan, który ostatnio robi się dookoła mnie z prędkością światła. I coraz częściej zastanawiam się czy ta przestrzeń, która mnie otacza nie przypomina przypadkiem mojego wnętrza, mojej szafy.
Tak sobie myślę, że znów wskoczyłam w stary schemat stale zajętych rąk. Zupełnie bez sensu. A może właśnie z sensem... Bo wszystko jest po coś... Właśnie mija rok od kiedy moja droga zaczęła przybierać zupełnie nowy kierunek. Zmiany, zmiany, zmiany. Czuję jakby stara baba, ta od szuflady z bielizną, znów powróciła. Jakby stała na progu z niemym pytaniem - Masz już dość tej farsy? Wróć na stare tory! I dziś już wiem, że to nie jej odpowiem na to pytanie, ale samej sobie. Nie ją będę przekonywać, ale swoje wnętrze. Nie jej będę udowadniać, ale układać wszystko w mojej szafie.
Wróćmy do lasu. Ostatnio rodzi się we mnie pragnienie otoczenia się nim. Mały domek, przestrzeń ograniczona linią drzew, poranny orzeźwiający oddech lasu na twarzy i wieczorny szelest tętniącego leśnego życia. Nie mam jeszcze w sobie dość odwagi, by porzucić wygodne miejskie życie, zwłaszcza że stosunkowo niedawno dane mi było zakosztować luksusu bliskości do potrzebnej mi infrastruktury. Ale gdzieś w środku mojej szafy odzywa się tęsknota za dawnym światem pełnym natury. Więc może weekendy, wakacje, wolne od pracy dni ulokować w objęciach lasu?
Czy przytulałaś się kiedyś do drzewa? Ja chyba tylko w dzieciństwie. Później wydawało mi się to dziwnym, średnio mądrym, takim modnym na miarę bycia eko-sreko, wielka sztucznie napompowana bańka ładnie brzmiących i chwytliwych hasełek rodem z popularnych instagramowych ścianek... Ale... no właśnie, przysłowie mówi, że tylko krowy poglądów nie zmieniają (chociaż nie wiem skąd ta pewność...). Dziś zmieniam zdanie. Las szumi coraz wyraźniej w mojej szafie. A drzewa na nowo wpisują się w moją drogę. Zdaje się, że mam z nimi o wiele więcej wspólnego niż mogłabym sądzić... Las nigdy nie śpi, w lesie wciąż tętni życie. Następują zmiany, wszystko toczy się własnym torem w swoim tempie. Las po prostu jest, poddaje się wszystkiemu, co zgotuje mu natura. Może i dla mnie przyszedł taki czas?
Wchodzę do lasu z obawą przed nieznanym, ale wydaje się być ona (obawa) mniejsza niż strach, który spływa na mnie z betonowych murów miasta.