Wdzięczność robi porządki w mojej szafie
📅 12.06.2021
Bo te wszystkie trudy, potknięcia, powody do wylewania łez tak wiele mi dały! Jestem wdzięczna sobie samej i losowi za tę drogę. Za to wszystko, co do tej pory się wydarzyło, po stokroć dziękuję.
Gdyby nie zagłębiać się w teraźniejszość i na chłodno, bezrefleksyjnie spojrzeć za siebie moimi oczami to... widać zgliszcza: tysiące niewykorzystanych szans, hektolitry wylanych łez, miesiące ciemnych jak smoła nocy. Ból, rozdrapywane rany, zawiedzione nadzieje, strzępki wiary w lepsze jutro, niedosyt i poczucie bycia niewystarczającą. Pusto mimo tłumu, cicho mimo krzyków, boleśnie smutno mimo śmiechu. Ale to tylko pół prawdy. Jedna strona medalu. Schemat wryty w głowę jak-bardzo-mam-pod-górkę, jak ten świat jest straszny, zły, bezduszny.
Po tej drugiej stronie jest siła i wprawa w podnoszeniu się z upadków. Jest doświadczenie i świadomość własnych granic. Jest nauka do czego prowadzi zero-jedynkowość. Z czym w parze tańczy tylko jedna wizja świata. Jak mocno obrywa się rykoszetem, oceniając innych według swoich nieobiektywnych kryteriów. Ile wstydu i śmieszności ciągnie się za człowiekiem, który przywdział nie swoje buty i maskę, udając kogoś, kim nie jest. Jaki niedosyt czuje się, gdy zamiast rozwijać własny talent, człowiek rzuca się na głęboką wodę nie umiejąc pływać. Ale i jaką radość odkrywa się powracając do tego, co się lubi i potrafi robić. Jak głęboko można oddychać, zrzucając z siebie zbroję i nieswoje schematy. Jakich barw nabiera dzień po miesiącach ciemnych nocy. Jak szeroko można widzieć i dostrzegać, odkrywając różne punkty widzenia. Jak wiele w sercu mieści się emocji, doświadczając całego ich przekroju. Jaką moc sprawczą mają nasze myśli, zwłaszcza gdy zaczynamy myśleć w kategoriach "uda się".
Jeszcze nie tak dawno kolekcjonowałam porażki. Były żywym dowodem na to, jak w życiu może być trudno. Jak MI w życiu trudno. Ile przeszłam. Bycie ofiarą. Bezbronną, walczącą z losem i jego przeciwnościami, potrzebującą ciągłego wsparcia i opieki. I chociaż wciąż jeszcze czasem, znajomy schemat jak zdarta płyta potrafi mimowolnie się odpalić, to w znakomitej większości czasu trzymam się z daleka od mnie-ofiary. Zamiast kolekcjonować złe doświadczenia przyjmuję naukę z nich płynącą. Zaczyna mnie denerwować to w jaki sposób postronni ludzie reagują na wycinki mojej historii. Gdy mnie żałują. Pewnie dlatego, że sama tak na nie kiedyś reagowałam, sama patrzyłam w ten sposób na siebie. A dziś już zwyczajnie mi z tym nie po drodze. Wolę być kowalem swego losu niż jego ofiarą. Wiem, że banalnie brzmi stwierdzenie "jestem wdzięczna za doświadczenia przeszłości, wiele mnie to nauczyło" - ale rzeczywiście tak właśnie jest. Ostatnio, podczas rozmowy przy kawie zapytano mnie czego dokładnie nauczyła mnie przeszłość...
Wszystkie wzloty i upadki, potknięcia, przewrotki, "źli" ludzie na mojej drodze, trudne dla mnie doświadczenia pokazały mi, że rzeczywistość i jej obraz jest kwestią perspektywy. Ode mnie zależy jak wygląda, od moich doświadczeń, mojego nastawienia, emocji, których autorką jestem ja sama. I wreszcie od tego, co o sobie myślę. Jestem w trakcie pracy, bo chyba tak trzeba to określić, z książką Oli Budzyńskiej - Kursoksiążka o asertywności i pewności siebie. Autorka na samym wstępie pisze o tym, w jaki sposób kreujemy to, czego doświadczamy. "Przekonania są pewnym filtrem, który sprawia, że widzimy wybiórczo" pisze Ola. Eureka! Tak właśnie jest! To, o czym myślimy, co zaprząta naszą głowę staje się elementem naszej rzeczywistości. (Po więcej odsyłam do książki - warto!) Nie jest przypadkiem, że odkrywam pozycje książkowe z taką lub podobną tematyką. Wreszcie jestem gotowa, (a przygotowywało mnie na to życie i moja własna droga) bym te zagadnienia ruszyła. Odkryłam w sobie potencjał, który tylko potrzebował czasu, odpowiedniego momentu i właśnie tych doświadczeń z przeszłości, by dać o sobie znać. Gdyby moje życie potoczyło się inaczej, gdybym nie podjęła szeregu dla mnie trudnych decyzji, teraz temat obchodziłabym szerokim łukiem z wewnętrznym przeświadczeniem, że to mnie nie dotyczy, nie jest mi potrzebne, że (mówiąc językiem ojca mojej serdecznej koleżanki) to dyrdymały.
Moja pokręcona ścieżka odkryła przede mną na nowo moje talenty, umiejętności i mocne strony. Znów uwierzyłam, że mogę. Już prawie rok piszę bloga! Dasz wiarę?! Rok!! W życiu, dobrowolnie, w wolnym czasie nie ciągnęłam tak długo żadnego projektu. Nie dość, że wcale mnie to nie nudzi, mam motywację, to czuję, że ten rok to dopiero początek życiowej przygody pod znakiem liter, słów, zdań. Odkrywam w sobie potrzebę nie tylko pisania, ale i doświadczania towarzystwa innych kobiet. Może jakiś krąg? Może spotkania z Tobą, czytającą mojego bloga? Może cykliczne herbatki w szerszym gronie, szczere rozmowy, czerpanie inspiracji i budowanie wspierającej sieci kobiecej mocy i energii?!
Kobiecość. Tak, to słowo klucz. Po trzydziestu czterech latach życia zaczęłam ją odkrywać. To dla mnie olbrzymia wartość, przeogromna radość. Wreszcie zaczynam być sobą. I co najważniejsze kobiecość przestaje być dla mnie brzemieniem. Zaczyna być moją supermocą! Wcześniej nie rozumiałam, dlaczego nie czuję się zadomowiona we własnej skórze. Trudno to poczuć, gdy stale się od siebie ucieka. Gdy stale przekonuje się świat do własnej wartości, zapominając o tym, że by wartość była realną, w pierwszej kolejności powinnam sama w nią uwierzyć.
Nie zawsze oczywiście jest różowo. Wściekam się, ciskam gromami na prawo i lewo, tupię nogami jak pragnący swego (i na własnych warunkach) trzylatek. Bywa, że ciężko mi odpuścić, nie odpalić się z byle powodu, ciężko nie dać się sprowokować. I czasem świadomość, że to co mam i posiadam jest efektem mojej drogi doprowadza mnie do szewskiej pasji. Bo ja bym chciała mieć to co mam, móc to co mogę, ale ta moja droga, którą przeszłam mnie gniecie. Kurna, serio nie dało się pominąć tych ciemnych jej fragmentów?! Spokojnie, znam odpowiedź na to pytanie... Tak się tylko droczę. Od wielu tych fragmentów uciekam ze wstydu. I mimo, że wiem, iż tylko stanięcie twarzą w twarz z tym co było (i minęło) może mnie od tego wstydu uwolnić, to łatwiej mi wściekać się na przeszłość niż zaakceptować ją w całości, dokładnie taką jaka jest.
Chciałabym, żeby niektóre rzeczy przychodziły mi łatwiej. Mami mnie i kusi wizja posiadania doświadczenia bez konieczności doświadczania. Tak... budzi się we mnie moja wrodzona zwierzęca natura... budzi się we mnie leniwiec! I może chwilami trudno w to uwierzyć ale... kocham błogie lenistwo. I pewnie dlatego moja droga jest taka wyboista, bo gdyby nie była... leżałabym tylko i pachniała, czekając na cud pod tytułem "wszystko samo się zrobi bez mojego udziału".
Doświadczenia dnia minionego dały mi wolność. Nie muszę walczyć ze światem o to w jaki sposób chcę i żyję. Wiem, że życie może być różne. Wiem też, że mogę różnie reagować w wielu sytuacjach, tak jak ktoś inny może reagować w sposób dla siebie właściwy. Moje poglądy, jak i poglądy drugiego człowieka mogą się zmieniać! I wierzę, że zmiana jest wartością i dobrem, nie oznacza fałszu czy zdrady. Jest elementem drogi, kroczenia naprzód. To, czego już doświadczyłam i czego teraz doświadczam uczy mnie pokory, dystansu i szacunku dla odmienności. Uczy miłości do siebie samej i doceniania siebie za miejsce, w którym jestem.
Nie zawsze to czuję, ale dziś... doceniam jak dobrze być sobą!