Skip to content

Zachorowałam

  • w świecie emocji
  • pokochać siebie
  • iść własną drogą

📅 23.01.2022

Zachorowałam.

Wszystko zaczęło się wiele lat temu, ale nie jestem w stanie dokładnie określić czasu pierwszych symptomów. Czy to było wtedy, gdy podczas lipcowego popołudnia złapała nas nad wodą burza piaskowa, a ja wraz z innymi schroniłyśmy się za namową cioci w aucie u tego pana, co to go znałyśmy z widzenia (choć mogłabym przysiąc, że w tamtym dniu widziałam go po raz pierwszy). Pamiętam jak strach rozlewał się po moich trzewiach... a co jeśli ciocia zapomni po nas wrócić (zupełnie jakbym była jakimś guzikiem czy koralikiem, któremu zdarza się odpaść z sukienki niezauważonym) i zostaniemy z tym panem i jego dziećmi, stłoczone w aucie na zawsze, w piaskowej burzy bez końca? Czy to zaczęło się wtedy? A może trochę później, gdzieś po podstawówce, gdy głowę moją zaprzątały myśli: czy uda mi się tego dnia uniknąć niewybrednych komentarzy starszej koleżanki o mnie samej? A może to było wtedy, gdy leżałam na stole chirurgicznym w ambulatorium onkologicznym, czekając na wycięcie znamion, tworzących prawdziwe konstelacje na moim ciele? Oby żadne z nich nie było tym, o którym mówi się w kontekście koszmaru i choroby... Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale pamiętam moment, w którym nabrało wiatru w żagle.

A co jeśli na zawsze będę sama? Jak straszną była dla mnie wizja bycia samej, osamotnionej, pozbawionej okazji do dzielenia się światem z tą drugą osobą. Później poszło już z górki, efekt kuli rozpędził się na całego. Czy ja sobie poradzę w tym dużym mieście? Czy przedłużą mi umowę? Czy kiedykolwiek uda nam się założyć rodzinę? Czy donoszę ciążę, a wreszcie czy moje dziecko będzie zdrowe? Strach płynie w moich żyłach na równi z tlenem. Odżywia każdą komórkę ciała. Właściwie to zatruwa. Mimo że wiem już tak wiele, umiem tak dużo, świadoma jestem swoich granic, wciąż nie potrafię w pełni uwierzyć w to, że zarówno źródło jak i hamulec dla strachu jest we mnie samej.

Bywają w moim życiu momenty, w których on odchodzi, jak nieproszony gość, już rozumiejący, że niezależnie od upływającego czasu, nie zostanie wpuszczony na przyjęcie. Oddycham wtedy pełną piersią. Przepona pracuje miarowo, wręcz wzorowo wypełniam ją powietrzem. Ciało jest zrelaksowane. Mięśnie nie zaciskają się mimowolnie w oczekiwaniu na cios. Świat wydaje mi się cudny, ciekawy, barwny, bezpieczny choć nieznany, czekający otworem na eksplorację. A później przychodzi ta piaskowa burza z dzieciństwa i czuję już w żyłach jak trucizna rozlewa się we mnie. I gdyby to całe wariactwo dotyczyło tylko mnie, gdyby stanowiło moją wewnętrzną niekończącą się bitwę... Zachorowałam i najgorszym tego skutkiem nie jest sam fakt chorowania ale to, że zarażam...

Ostatnio, nie wiem czy to za sprawą mojego wypadku, czy za sprawą bacznie obserwowanych ostatnio danych statysty dotyczących zachorowań, a może przez końcówkę stycznia, która przez lata obfitowała w różne piaskowe burze, moje myśli wypełnia strach. Boję się absolutnie wszystkiego! Palce aż rwą się by z pełną żarliwości pasją wystukać na klawiaturze wszystkie moje strachy. Wypisać je, ułożyć według rodzajów, kolorów i wielkości, oprawić etykietami i... podziwiać. W mojej szafie znów zapanował chaos krzywd, nieszczęść i strachów - precyzyjnie ułożonych i ometkowanych?! Kiedy to się stało?

To uzależnienie od martwienia się jest tak toksyczne, ale i wciągające jednocześnie. Najgorsze jest to, że mam poczucie bycia osamotnioną w tym. Ludzie żyją, spotykają się, planują rok, myślą o wakacjach, przechodzą na diety lub z diet rezygnują, oddychają. A ja... ja sieję na prawo i lewo strach. Mimo że gdy obiektywnie spojrzę swym subiektywnym okiem na teraźniejszość, to większość z moich strachów czy czarnych wizji nie spełniła się. Mam dom, rodzinę, zdrowie (mimo uszkodzonej nogi), przyjaciół. Ostatnio nawet codziennie kawę do łóżka mam... Mam wszystko, by wieść życie szczęśliwe i spokojne tu i teraz.

Czasem zastanawiam się, czy ja jeszcze potrafię żyć bez martwienia się? A może ja po prostu oszalałam?! Jak wyleczyć się ze strachu?

Na początku roku, podczas spotkania w Kręgu Kobiet stworzyłam swoją mapę marzeń. Utkana z moich myśli, emocji, podrygów serca, tęsknot i pragnień duszy. Zwykłam na nią spoglądać, choć ostatnio zrobiłam sobie od tego urlop. W sumie to nie wiem dlaczego... Jest jasna i przejrzysta, poukładana tak jak lubię, zielona jak wnętrze mojej szafy (gdy jestem wolna od trosk). Nie ma w niej czarnych myśli, ani grama! Nie ma w niej niepewności, że coś się nie uda, coś się nie powiedzie. Pełna harmonia ale i sporo wolnego miejsca, by elementy które tworzą moją przyszłość, miały szansę wydarzyć się w sposób jaki jest mi dedykowany przez Wszechświat, a nie tak jak ja to zaplanowałam.

Za rzadko piszę... Teraz to widzę. I nie chodzi tu o ilość postów do kliknięcia przez Ciebie, o wyrzucanie z siebie słów tylko po to, by ilość w tabelkach mi się zgadzała - 2 posty w miesiącu to słabo, a jak 10 to cud-miód-i-orzeszki. Niesamowite jak szybko ludzki umysł potrafi zapominać! Ja zapomniałam po co piszę! A przecież pisanie jest... moim spotkaniem z sobą samą. Formą dotarcia do swojego wnętrza... Gdy siadam do pisania to rozmawiam ze sobą, często na głos - śmieję się i płaczę, obracam w przestrzeni słowa wypowiadając je z różną mocą. Czas zatrzymuje się, a ja zyskuję cenne sekundy, minuty, nie rzadko godziny na uwolnienie się ze skorupy utkanej z cudzych myśli, marzeń, planów, oczekiwań, strachów i powinności. Dopiero w intymnym i ciepłym wnętrzu mojej szafy docieram do pradziwego ja. Jakim cudem rozminęłam się w codzienności z tą myślą?

Nie mogę opanować łez gdy to teraz piszę. Mam ochotę przytulić siebie i sobie powiedzieć "Witaj Agata! Tak dawno nie tuliłam Cię w ramionach, zajęta strachem płynącym z zewnątrz".

Wszechświecie nieskończony nie oszalałam!!! I chyba też nie zachorowałam. Po prostu weszła nie do swojej szafy! W mojej szafie jest zielono, przejrzyście, harmonijnie mimo wewnętrznej, trudnej do poskromienia wielości uczuć, emocji, doświadczeń i marzeń.

Z uporem maniaka wchodziłam do różnych szaf uznając, że są moje. Ta z polskim ładem, tamta z pandemią, za rogiem z wypielęgnowanymi żalami Halinki. Szafa z problemami małżeńskimi sąsiadki, szafa z napięciami na granicy, szafa z szalejąca inflacją... Że też zawsze wyszukuję szaf pełnych strachu, lęku, takiej kuli u nogi, którą później taszczę ze sobą. Czekaj, czekaj... kula u nogi... Może właśnie tego nie wytrzymała moja prawa stopa, kuli strachu wypływającego z zewnątrz w moim kierunku. Jakby dziad jeden wiedział, że we mnie może się umościć i rosnąć do niebotycznych rozmiarów, karmiony niczym niepohamowaną wyobraźnią i umiejętnością czarnowidzenia. Koniec balu!!! Pakuj manatki i ruszaj gdzie indziej, u mnie już się nie pożywisz, już losu w tym ręka. Czasem zbiegi różnych okoliczności mają więcej oleju w głowie niż ja sama. W mojej szafie...

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful