Zbiorowa frustracja narodu
📅 29.01.2023
To był dobry dzień, ale emocji nie zabrakło. Bo świat nie jest czarno-biały i nie wszystko da się oddzielić grubą kreską. Bo w narodzie tak dużo frustracji, emocji, niezaopiekowanych potrzeb i zawodów wszelakich. Bo lubość do jątrzenia i drapania rozdartych ran, bywa tak wielka.
Jakaś pani nakrzyczała dziś na mnie w internetach, że ona ma prawo być leczona i nie ma obowiązku brać udziału w żadnej zrzutce. Więc owej pani odpisuję, że wiem i dokładnie to napisałam: "czy ktoś wspiera, czy nie wspiera, gdy będzie pomocy potrzebował, skorzysta z niej". A pani w swoją mańkę, jak mantrę to samo, że ona ma prawo i nie ma obowiązku...
I tak sobie myślę, że dlatego jesteśmy tak podzielenie, bo tak bardzo czujemy się samotni w tych swoich niedoborach zaopiekowania podstawowych potrzeb. Bo czujemy potrzebę spuścić powietrze z wentyla, nadmuchanego żalem, niezrozumieniem, ale i osamotnieniem. Bo jako naród zmęczeni jesteśmy łataniem dziur, naprawianiem wyrw, budowaniem od nowa i od nowa. Bo chcielibyśmy odpocząć i mieć. Po prostu.
Żeby tak wyrzucić to wszystko z siebie z nadzieją, że ktoś się w te żale zaangażuje emocjonalnie, by można było wyładować na nim, jak na worku treningowym te emocje zatrzymane, niewysłuchane, niewyrażone. I jakaś część mnie rozumie to rozgoryczenie, tę zbiorową frustrację. Z drugiej strony... nie powiem, że to dla mnie nic, że mnie to emocjonalnie w ogóle nie rusza. Bo rusza! To są stare jak świat mechanizmy, które znamy od lat. Jesteśmy atakowani, więc się bronimy.
Dziś się nie broniłam. Dziś wewnętrznie nie dałam sobie przyzwolenia, by wpuszczać do serca ludzi tylko po to, by mogli wykorzystać je jako worek treningowy. Nie zawsze mamy wpływ na to, w jaki sposób ktoś chce nas potraktować, ale w nas leży sprawcza moc, co zrobimy z tym, czym ktoś chce nas "obdarować". Czy przyjmiemy? Czy odeślemy kogoś z kwitkiem, bez konieczności wymierzania mu "zasłużonej" kary?
To ostatnie jest chyba najtrudniejszym. Nie dawać nauczek, nie dawać lekcji, nie moralizować. Nie sięgać wewnętrznego mroku, by dopiec. Powiedzieć "Dziękuję! Pozdrawiam" i pójść w swoją stronę. Nie ujarzmiać cudzych demonów, zauważać własne i czułym okiem na nie spoglądać. W teorii wszystko jest takie hm... gładkie, ładne i łatwe. A gdy teoria spotyka się z praktyką dnia codziennego... to bywa różnie! U mnie z całą pewnością. I czasem potrzebuję sobie coś napisać, by później czytać i kodować w ścieżkach umysłu, by gdy przyjdzie potrzeba, tymi nowymi drogami mnie prowadził.
Wszystko, absolutnie wszystko jest kwestią bagażu doświadczeń i perspektywy. To, co przeżyliśmy i czego doświadczyliśmy, połączone z punktem w życiu, w którym się znaleźliśmy, wpływa na nasze opinie, osądy, interpretacje, podejmowane decyzje. I gdy rodzi się w człowieku bunt na to, wyrażony słowami "jak oni mogą" - od razu ciśnie mi się na usta, że dokładnie tak samo jak Ty możesz zrobić z życiem i sytuacją zastaną to, co robisz, w oparciu o swoje doświadczenia, zasoby i miejsce, w którym jesteś.
Nie noszę w sobie poczucia bycia ofiarą systemu, co nie znaczy, że nie uważam, iż jest on do bani. Ja po prostu nie skupiam się na tym. Nie uderzam głową w mur z bezsilności. Szukam rozwiązań. Jeśli nie mogę zmienić nic "na górze", to robię, co mogę tu na dole. Postępuję tak nie dlatego, że jestem jakąś super mistrzynią Zen. Robię to, bo dokładnie tak ukształtowało mnie życie. Bo nie doświadczyło w sposób, w który trenowało duszę i ciało kogoś innego.
Gdy uświadomiłam to sobie, ten fakt, że w wielu kwestiach życie po prostu oszczędziło mi trudu i potężnego ciężaru, który dźwiga się całe życie, przestałam emocjonalnie taplać się w błocie oskarżeń anonimowych ludzi z internetu. A coraz częściej nie robię też tego w przypadku ludzi, których znam, na co dzień w jakiś sferach życia z nimi funkcjonuję. Jest to, co jest — nie zawsze na zasób zbioru mam wpływ. Ale to jak jest, leży w moich rękach. I z tej mocy sprawczej korzystam.