Cuda ziemskiej codzienności
📅 09.01.2023
Pragnę już wiosny! Zapachu i koloru świeżej trawy, którą wiatr czesze z zimowego potargania. Miękkości ziemi wypełnionej kiełkującym życiem. Kropli wiosennego deszczu muskających twarz. Tej nadziei na nowe, czystej karty, pozbawionej przez zimę szkiców jesiennych. Tych ptaków śpiewających i wijących gniazda. Dłuższych dni i jaśniejszych poranków. Pierwszych kwiatów spragnionych słońca.
Dużo znów we mnie niecierpliwości i pragnienia, by nadeszło to, co nowe z nadzieją, że wypełni mnie i ukoi głód spełnienia. Znam siebie nie od dziś. I wiem, że pod tymi wiosennymi tęsknotami nowego kryje się jakiś rodzaj ucieczki. Zupełnie jakby zimowy bezruch ciągnął mnie do czegoś, czego wolałabym z mojej szafy nie wyciągać, nie przyglądać się temu.
Ulegam ułudzie nowości jako leku na wszystko. Im szybciej chcę biec przed siebie, tym większą mam pewność, że powinnam zwolnić i zatopić się w zimowym bezruchu. W mojej szafie mam dokładnie to, czego mi trzeba, co nie znaczy, że zawsze potrafię to docenić i z tego skorzystać.
Docenić małe cuda dnia codziennego. Zauważyć je i wznieść przed siebie jako największy skarb. Bo życie nie raz już mi pokazało, jaką obfitością obdarza mnie Wszechświat. Mimo to, od kilku dniu pieczołowicie przeglądam internetowy bezkres w poszukiwaniu sukienki idealnej. Czuję przy tym tyle nadziei na lepsze jutro, że aż głupio mi samej przed sobą.
Naprawdę?! Żyjesz życiem, jakie wybrałaś, wyznając zasady, które cię budują i szukasz sukienki jako najważniejszego elementu codzienności?! Absurdalny pomysł... A jednak robię to! Bo choć jestem w drodze, głęboko w sobie, to jakaś część mnie potrzebuje zakotwiczyć się w tym, co miałkie, przyziemne i prowizoryczne. Czasem potrzebuję przed sobą uciekać, by nabrać odwagi na nowe, które na mnie czeka.
Bywają chwile, w których lubię pozwolić sobie na słabość, małość, płytkość poczynań. Potrzebuję balansu w życiu między zwyczajnością a światłem. I poumartwiać się czasem lubię sprawami, które pewnie nigdy się nie wydarzą. I popłakać nad bólami, choć wiem, że innym przytrafiają się większe. Powściekać się o drobiazgi, mimo świadomości spraw większej wagi. Czasem pogonić siebie samą batem, by docenić, jak dobrze było odkryć, że życie poza presją jest łatwiejsze.
Lubię tę swoją ludzką powłokę. Która niepytana daje rady. Płacze nad rozlanym mlekiem. Pozwala sobie ot tak po prostu za kimś nie przepadać. Która bywa nie w formie. Wkurzy się bez potrzeby. Nie ogarnie dnia mijającego i nie stanie na wysokości zadania. Lubię być nie na 100%. Lubię pozwalać sobie na nieidealność.
Właśnie teraz taka jestem. Nieidealna, nieogarnięta, potargana wewnętrznie i trzymająca się wizji nowej sukienki, jako panaceum na zimową niemoc. Pragnę przed tym uciekać w wiosnę przy jednoczesnej potrzebie pozwolenia sobie na luksus taplania się we własnym błocie w warunkach bezpiecznego wsparcia mojego otoczenia.
To ogromny komfort, móc sobie pozwolić na płynięcie i dryfowanie wtedy, gdy tego potrzebuje serce. Ale z drugiej strony, nie chcę sobie umniejszać, że spadło mi z nieba. Owszem mam zasoby, z niektórymi się urodziłam, inne w sobie wypracowałam, jeszcze inne przyszły do mnie wraz z ludźmi, których do swego życia zaprosiłam. Do tego komfortu bycia przywiodła mnie bardzo kręta droga, pełna trudnych decyzji i często brawury, bolesnych lekcji od życia i uszczuplającego się grona "przyjaciół".
Moja codzienność wiele mi ofiarowuje, choć ja sama nie zawsze mam w sobie na tyle wdzięczności, by dziękować i korzystać. Czasem zwyczajnie potrzebuję pobłądzić we mgle.