Zimowanie
📅 05.12.2024
W tym roku zimowanie zawitało w moje progi wyjątkowo wcześnie. Stukało do drzwi i bębniło o parapety już pod koniec września. Nie stawiałam oporu, zapraszając je do środka. Uznałam, że czas i przestrzeń wiedzą najlepiej, jakim rytmem toczyć się powinna rzeczywistość. Czynią to od tysiącleci. Dlaczego więc ja, trzydziestoośmioletnia, miałabym wiedzieć lepiej, kiedy jest właściwy moment? Zwłaszcza że w swoim życiu niejedną zimę zbagatelizowałam, zignorowałam, przegapiłam.
Produktywność
Moja zmora. Działanie, tworzenie, nieustanne nadawanie kształtu, pilnowanie formy. Wykorzystywanie każdej nadarzającej się okazji. Czerpanie pełnymi garściami. To paradoksalne, bo nic w przyrodzie nie pozostaje aktywne przez cały rok. Drzewa nie rodzą owoców bez przerwy. Zboża nie wydają ziaren przez dwanaście miesięcy. Nawet słońce skraca swoje wędrówki po niebie w okresie zimy. Dlaczego więc uwierzyliśmy, że dla naszego dobra powinniśmy udawać, iż lato trwa wiecznie? Skąd ten lęk, że chwilowy przestój doprowadzi nas do zagłady?
Drzewa nie wpadają w panikę z powodu długich miesięcy spoczynku. Stoją niewzruszone, skierowane ku własnemu wnętrzu. Odpoczywają, nabierają sił, regenerują się. Jako część natury, dlaczego tak uparcie próbujemy dowodzić, że jej rytm nas nie dotyczy?
Zaszyłam się w swojej skorupie bezproduktywności. Rozgościłam się w niej, a cisza wypełniła przestrzeń. Świat wokół pędził. Drzewa nabierały kolorów, ciesząc oczy. Słońce igrało promieniami, nie mogąc się zdecydować, czy jeszcze grzać z pełną mocą, czy jedynie muskać zziębnięte o poranku nosy. A we mnie zapanował bezruch. Nie od razu przyniósł ukojenie. Raczej wyrzuty sumienia, że pozwalam sobie na to, by się zatrzymać. Że przepadną mi szanse, które świat rzuca pod stopy. Miotałam się w swojej niemocy, tak bardzo odzwyczajona od bezproduktywności.
W zawieszeniu
Jakże to wspaniałe – pozwolić sobie na bezczynność. Na dni wypełnione wyłącznie podstawowymi czynnościami: wstać, zjeść, wyjść, wrócić, zjeść, położyć się spać. Bez zbędnych refleksji nad każdą chwilą. Pozwolić wyższej aktywności myśli ulec zawieszeniu. Dryfować bez lęku, że coś umknie. Kilka szans rzeczywiście odpłynęło, ale nie żałuję. Niektóre spełnione marzenia zaczęły mnie przytłaczać, więc rozluźniłam zaciśnięte dłonie i poczułam lekkość.
Przestałam upierać się przy formie mojego istnienia. Tak bardzo zrosłam się z narzuconym sobie schematem, że stał się on więzieniem. A kto raz zasmakował wolności, nie zniesie długo złotej klatki. Tak, niektóre marzenia, gdy się ziściły, zaczęły uwierać niczym za ciasne buty. Nie zmuszam się już, by w nich chodzić tylko dlatego, że pasują do sukienki.
Absurd pocieszania
Proszę, nie pocieszaj mnie. Nie mów, że to minie. Że wszystko się ułoży. Że jeszcze znajdę siły, a słońce rozświetli moje dni. Absurdalne jest pocieszanie w trakcie zimowania. Wyobrażasz sobie, że ktoś masowo pociesza drzewa w lesie, bo nadeszła zima? Każda forma zewnętrznego „wsparcia” w tym procesie świadczy o niezrozumieniu jego istoty. Zimowanie to coś, co dzieje się w środku. W samotności, ale nie w osamotnieniu.
Czy można się nudzić we własnym wnętrzu? W swoim królestwie bycia? Ja się nie nudzę. Nie czuję pustki, nie potrzebuję, by ktoś zmuszał mnie do wypuszczania nowych listków. Chcę pozostać w tym stanie pozornego uśpienia. Na zewnątrz w bezruchu, wewnątrz w pełnej regeneracji. Chcę cieszyć się ciemnością poranków, szybko zapadającym zmierzchem, chłodem i deszczem. Zejść w cień. Zimować.
Zimowanie ma różne oblicza, ale daleko mu do idyllicznych wizji piernikowego latte z pianką czy mieszkania ozdobionego bibelotami na wzór galerii handlowej. To zejście w głąb siebie, zderzenie z surowością codzienności pozbawionej złudzeń. Brodzenie w błocie zawiedzionych oczekiwań, porzuconych iluzji, zwiędłych postanowień. To zadziwienie wszystkim tym, co prozaiczne i w swoim pragmatyzmie skupione na przetrwaniu.
Zimowanie to zawieszenie w tym, co tu i teraz. Bez tęsknoty za wczoraj i bez oczekiwań względem jutra.