Skip to content

Po mojej stronie muru

  • kobiecy punkt widzenia
  • w świecie emocji
  • w codzienności

📅 24.02.2023

Kubek herbaty, deszcz za oknem i ciepłe wnętrze domu. Na chwilę czasoprzestrzeń zatrzęsła tym w posadach. Ale kurz opadł, a względny spokój normalności rozlał się po wspomnieniach. Tuż przed maturą zaczytywałam się w literaturze czasu wojny. Nie potrafiłam pojąć faktu getta. Jak to możliwe, że po tej lepszej stronie płotu ludzie normalnie żyli?! Jak mogli chodzić do teatru, wesołego miasteczka, na ciastko do cukierni? Jak to możliwe, że po jednej stronie muru życie płynęło, a po drugiej... o życie się walczyło?

Bardzo mało wiedziałam wtedy o świecie, o ludziach, o sobie samej. Wszystko wydawało mi się takim zero-jedynkowym. A dziś? Dziś piję ciepłą herbatę, planuję w głowie jutrzejsze spotkanie z koleżanką. Upiec ciasto? A może zrobić sałatkę? A może pójdziemy do włoskiej pizzerii? Po zachodniej stronie muru życie płynie... I co teraz powiedziałabyś Agato, sobie sprzed lat? Jakimi słowami poskromiłabyś gromy złości i niezrozumienia nastoletniej siebie?

Rok temu byłam na granicy obłędu ze strachu. Gdy odzyskiwałam trzeźwość umysłu, rzucałam się w szalony wir zbiórek. A później opadałam z sił. Siadałam w fotelu, tuliłam dziecko i tonęłam w wyrzutach sumienia. Przez chwilę byłam poza przestrzenią. Ani tam, ani tu. Pisałam o tym w poście Miłością w ciemność. Mój dorosły umysł szybko zrozumiał, że samobiczowanie do niczego dobrego nie prowadzi.

Gorzko i cierpko mi z myślą, że mi także zło powszednieje. Że i ja przywykłam. Że ja również zaczęłam żyć swoim życiem. Marzę, uśmiecham się, planuję rodzinne wakacje. Po drugiej stronie wojna nadal trwa. Nadal giną ludzie. Cierpienie, ból i strach zalewają całe wsie i miasta. A ja "idę do wesołego miasteczka", kupuję watę cukrową i obserwuję kaczki na stawie.

Dziś już rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Dziś wiem, że ludzie nie są w stanie przez długi czas wytrzymać w poczuciu grozy wojny. Na którymś etapie mózg zaczyna wyciszać ten lęk, poczucie ciągłego zagrożenia. Adaptuje się do nowej sytuacji, by zwyczajnie nie oszaleć. Choć wolałabym o sobie myśleć, jako o tej, która walecznie idzie w ciemność, by ją przezwyciężyć. Ale nie umiem tak. Nie mam w sobie tyle odwagi. Zaadaptowałam się do warunków zastanych.

Jest to dla mnie także cenna lekcja o ludziach i po raz kolejny o tym, że wiemy o sobie tyle, na ile sprawdziło nas życie. Mija rok od wybuchu wojny. I niby żyję swoim dawnym życiem, a jednak jest we mnie jakaś nowa cząstka. Zauważyłam, że znacznie mniej potrzebuję. Mniej kupuję rzeczy wszelakich. Dotarło do mnie, że mam wszystko, co niezbędne. Mniej też staję okoniem. Więcej we mnie pokory i świadomego niewchodzenia w cudze błoto. Już nie tak łatwo wciągnąć mnie w wojenki międzyludzkie. Znacznie mocniej czuję własne granice. Ostrożniej wydaję osądy i oceny.

A czy w Tobie zmienił coś ten rok? Dałaś/dałeś radę udźwignąć to, co przyniósł czas? Jakie są Twoje wspomnienia? Jeśli masz ochotę, to zapraszam do tego, byś się podzieliła/podzielił swoimi odczuciami, emocjami, swoim punktem widzenia. Nawet wtedy, gdy jest on bardzo odległy od mojego, a może zwłaszcza wtedy... Bo ja wiem, że moja perspektywa, choć jest jedyną, jaką znam od podszewki, nie jest jedyną w ogóle. Bo każda/każdy nosi w sobie własne definicje świata zastanego. Trzymaj się!

Tu przeczytasz mój najnowszy tekst dla Salonu Kobiet ze wspomnieniami pierwszych dni nowego rozdziału w historii współczesnej: Dwudziesty czwarty dzień lutego

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful